Wbrew przeciwnościom ogień wciąż płonie – chciałoby się powiedzieć. Szczerze powiedziawszy, nie wiem jak zacząć, ponieważ okoliczności są ostatnio wyjątkowe i wszystko jest jakieś takie inne. Zanim przejdę do sedna – kilka danych. W czwartek 1 października ruszyła mini trasa pod tytułem Heralds of Nothingness pod batutą Left Hand Sounds. Na przejażdżkę wybrały się dwa zespoły – krakowskie Medico Peste oraz Mord’A’Stigmata z Bochni. Trzeciego dnia ferajna zawitała do gdyńskiego Ucha. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że od marca znajdujemy się w sytuacji, która zmieniła niektóre aspekty naszego życia. Koronawirus, a raczej wprowadzone obostrzenia spowodowały niemały chaos w szeroko pojętym życiu kulturalnym. Oberwało się również organizatorom koncertów. Ograniczono ilość uczestników imprez, maseczki, dezynfekcja itp itd. No ale generalnie wiadomo, co nas nie zabije, to nas wzmocni, Polak potrafi i takie inne. Więc na przekór wszystkiemu, wciąż odbywają się koncerty w tym trudnym dla wszystkich czasie.
Dowiedziałem się od Mintaja, że do Ucha w ten dzień mogło wejść 125 osób. Żółta strefa weszła w życie Gdańska i Gdyni właśnie od 3 października. Bar był na zewnątrz. Do klubu nie można było wchodzić z alkoholem. Obok baru znajdowało się stoisko z merchem kapel występujących tego wieczoru oraz małe distro Mepha z Gruft.
Jako pierwsze na scenę wyszło Medico Peste. W przeciwieństwie do gwiazdy wieczoru, tej kapeli nigdy na żywo nie widziałem. Zamaskowani muzycy wykonali black metal, który ostatnio cieszy się niemałym zainteresowaniem wśród, wydaje mi się, bardziej otwartych słuchaczy. Ni to progresja, ni to agresja, a jednak jakaś tam ekstrema. Zespół ten ponoć w określonych środowiskach uchodzi już za kultowy. Istnieją niespełna dekadę i mają na koncie cztery wydawnictwa. Szczerze powiedziawszy nie mam pojęcia do czego miałbym porównać ich muzykę. Jest w tym ewidentnie black metal, ale zagrany, jak to się mówi, nowocześnie. Są blasty, ale nie pod riffy, tylko na przykład pod zeschizowane dźwięki. Utwory są długie, rozbudowane. Blackowy wokal przeplatał się z wyciem, skrzekiem i piskiem. Zapomniałem dodać, że wokalista oprócz maski, miał na sobie habit, niczym Marcolin z Candlemass, co zwróciło moją uwagę na samym początku. Nie będę nigdy fanem takiej stylistyki, ale przejść obojętnie też nie dało rady. Widzę, że są lubiani, mają publikę i chyba o to chodzi, no nie?
Mord’A’Stigmata jawi mi się za każdym jako trochę inny zespół. Nie mam pojęcia dlaczego tak ich odbieram. Czy faktycznie zmieniają się z czasem stylistycznie, czy to po prostu moja krótka pamięć. Tutaj masek żadnych nie było, ale były za to brody, gitary od Beatlesów i darcie mordy. Jak zaczną jakiś fajny riff, to zaraz go zmieniają w jakieś kilkuminutowe zawodzenie na dwóch dźwiękach. No za cholerę nie skumam nigdy tego nowoczesnego grania. Basista/wokalista na scenie działał dosyć prężnie, wręcz rockandrollowo, czego nie można było powiedzieć o jego kolegach z zespołu. Ion używa też czystych wokali, nie wiem czemu bardzo mi się kojarzyły z Glennem Danzigiem.
Generalnie należy również odnotować, że brzmienie tego dnia w Uchu było wzorowe. Nie wiem o co tam chodzi w tym klubie, ale raz jest dobrze, raz jest tragicznie z nagłośnieniem. Tym razem było bardzo dobrze wszystko słychać, w szczególności bębny brzmiały potężnie. Pozostaje nam tylko być cierpliwym i mieć nadzieję, że ten cały cyrk z tą pandemią niedługo się skończy i wszystko wróci do normy. To był mój pierwszy koncert po siedmiu miesiącach. Dobrze jest zobaczyć znów ludzi przychodzących na wydarzenie muzyczne.