Ńoko (Gdańsk, MONK 30.01.2025)

Mniej więcej półtorej dekady temu, kiedy chłonąłem wszelkie muzyczne nowości jak gąbka, zaraziłem się eksperymentalnym jazzem. Szukałem wówczas w muzyce głównie sposobów na rozpieprzenie sobie głowy – na uszach na zmianę miałem ekstremalny metal i ekstremalną elektronikę (głównie break core i gabber). Jazz, ku mojemu zaskoczeniu, okazał się oferować doświadczenia równie intensywne, często jednak bogatsze i bardziej wysublimowane. Trudno się dziwić, że biegałem w tym okresie na każdy koncert Pink Freud, jaki odbywał się w moim zasięgu. Najbardziej lubiłem, kiedy wychodząc od czytelnych tematów i muzyki spokojnie mieszczącej się w jazzowej konwencji, skręcali w stronę techno czy dubstepu. Zaczynało się koncertem jazzowym, a kończyło ravem.

No dobrze, ale co właściwie ma do tego Ńoko? Otóż to, że oni też to robią. Tyle, że bardziej. Nie wiem czy lepiej, ale na mnie osobiście ich muzyka działa jeszcze mocniej. Co więcej – koncertu w MONKu Ńoko nie kończyli ravem. Oni od rave’u zaczęli.

Nie jestem do końca pewien, czy Ńoko można nazwać zespołem jazzowym. Niby korzystają z tradycyjnego instrumentarium – jest perkusja, jest kontrabas, trąbka i saksofon. Ale nie kombinują jak zespół jazzowy. Abstrahując od tego, że do swojej muzyki zaprzęgli masę elektroniki – kładą nacisk przede wszystkim na to, aby generowane przez nich dźwięki były fizycznie odczuwalne, aby zmuszały do ruchu. Dlatego grają głośno, dlatego sięgają po narzędzia znane z zupełnie innych bajek. Słowo daję – gdyby nie to, że MONK był zastawiony fotelami i stolikami, to bym potańczył. I jak patrzyłem po reszcie publiczności – nie tylko ja.

Mało jazzowe jest też to, że – na ile potrafię to ocenić – niewiele improwizowali. Set był bardzo dopracowany, a muzyka z płyty łatwo rozpoznawalna. Tematy nie rozpływały się w spontanie, jak to zazwyczaj u jazzmanów bywa, kiedy ich poniesie.

Ńoko to nie tylko intensywność. To również ogromna muzyczna erudycja i kreatywność. Czerpią inspirację z niezliczonych źródeł, każdy kawałek stanowi zupełnie inną opowieść. Udało im się jednak wypracować unikalny styl, który jakimś cudem spaja to wszystko i sprawia, że trudno pomylić ich z jakimkolwiek innym znanym mi zespołem.

Panowie w repertuarze mają momenty refleksyjne, depresyjne, agresywne, przestrzenne, zachwycające i przerażające. Zupełnie jak życie. Tyle, że wszystko jest tak skompresowane, pełne pasji i wciągające, że wręcz narkotyczne. A jednak żadne narkotyki nie są tu potrzebne. Tylko zakłóciłyby odbiór tej muzyki, stępiły wrażenia.

Kto nie był jeszcze na Ńoko – radzę się wybrać. Jeśli myślicie, że słyszeliście już wszystko – prawdopodobnie będziecie zaskoczeni. Jeśli myślicie, że muzyka już was nie rusza – również.

Jeszcze jedna rzecz na koniec: uważam, że to nie jest zespół na małe sale. Moim zdaniem świetnie sprawdziłby się przed kilkutysięczną publicznością, puszczony przez potężne przody. Takie, żeby bas łamał żebra. Jeśli kiedyś będę miał opcję usłyszeć ich w takich okolicznościach przyrody – na pewno się wybiorę.