Zaczęliśmy od stolicy. Intro grupy 1965 przywodziło na myśl kosmiczną podróż. Nic zresztą dziwnego, chłopaki zapowiadali koncert repertuaru z albumu „Panther” do nigdy nienakręconego filmu science fiction, choć zaprezentowali też inne kawałki.
Nie jest to muzyka intelektualna rodem z Toola czy Dream Theater, ale czy też być musi? 1965 słucha się raczej dla rozrywki, w podróży samochodem, do pomachania nogą, pobijania się czy wręcz potańczenia. I to zostaje sprowokowane od pierwszych nut, podobnie jak klaskanie do rytmu.
Mimo że zespół liczy tylko trzech członków, nie mam wrażenia, że jest ich za mało, zwłaszcza że linie wokalu wspomaga też basista, w całkiem czystym unisono lub dwugłosie. Wokalista świetnie sobie natomiast radzi w połączeniu elektryka i śpiewu. Od pierwszych riffów trudno nie bujać się do ich hard rockowych utworów. Jest miejsce na dialogowanie z basem oraz dobrze wpasowane w utwory solówki. Usłyszeliśmy również momentami unisonowe lub kanonowe wstawki gitary z basem. Hardrockowe kawałki przeplatane są bardziej klasycznymi, wolniejszymi, rockowymi brzmieniami rodem z Pearl Jam czy Alice in Chains.
Zawsze doceniam, kiedy widać, że muzycy czerpią radość z grania. To właśnie było widać w zespole 1965. Chłopaki, mimo że, jak sądzę, są raczej urodzeni najwyżej w latach 90., świetnie czują się w stylu z wcześniejszych dekad. Zarówno ja, jak i publika bawiliśmy bardzo dobrze, o czym świadczy potrzeba bisu. Tylko krótko, Chłopcy, za krótko.
Formacja Procez to z kolei cztery osoby, a zespół istnieje od 2005 roku. W tym czasie zmienił nazwę, członków i język piosenek. Na polski. Szacun. Ich muzykę najłatwiej przyrównać do Illusion – surowe riffy, chropowaty wokal i dość ciężkie w wymowie teksty – smutne, depresyjne, pełne buntu, żalu, niezgody na zastaną rzeczywistość w sensie ogólnym i niekiedy mocno trafiające do odbiorcy (por. np. „Niewidzialny”). Warto też jednak dodać: nie ma w tym polityki ani religii. „Ja śpiewam o sobie. Nie chcę być polityczny ani nikogo nawracać” – powiedział mi wokalista. Dodał też: „Nasza muzyka to dla nas terapia. Często przychodzimy z pracy wyczerpani, a po próbie odzyskujemy siły”.
Tutaj nie ma melodyjnych akordów ani czystego śpiewu, jak w 1965. Ciężkie granie stanowi tło do skandowania, wykrzyczania tekstów. Jest to spójne i fani Illusion (w tym ja) doceniają takie granie. Mocny przekaz dźwiękowy oraz słowny podkreślony jest barwą wokalu. Niektóre fragmenty odtworzone są unisono z instrumentami, a więc można przypuszczać, że ich autor chciał je podkreślić, uwypuklić. Innymi słowy: mniej rozrywkowo, bo chociażby dla węższego grona. Napisałam: „mniej rozrywkowo”, a jednak Procez bardziej sprowokował publiczność do reakcji ciałem niż 1965. Zdecydowanie więc ciekawe zestawienie odmiennych stylowo zespołów (dobry pomysł, Piotrze).
Kilka słów o samym miejscu…
Gdybym miała określić Pro’Rocka jednym słowem, chyba użyłabym określenia „przyjazne”. To niewielkie miejsce przy samej SKM Oliwa, umieszczone w uroczym starym domku. Jego nazwa zmieniała się przez lata istnienia.
Pro’Rock to też ogród, i tu właśnie odbywają się koncerty. To zdecydowanie miejsce dla fanów metalu, ale nie tylko. Odbywają się tu wieczory karaoke (prowadzone przez niestrudzonego Alkora), organizowane są urodziny, a nawet imprezy w stylu… dance. Ale Pro’Rock to coś znacznie więcej. Kiedy przychodzi się tu jakiś czas, szybko poznaje się stałych bywalców, co powoduje, że można się tu czuć bezpiecznie i naprawdę sobą. Świadczą o tym choćby regularne odwiedziny cudzoziemców z najróżniejszych krajów czy osób nieheteronormatywnych. Tutaj, mam wrażenie, nikt nie ocenia, panuje tak potrzebna temu krajowi tolerancja. Z bardziej przyziemnych zalet – tanie piwo oraz imprezy na stołach to też wizytówki tego miejsca.
Jako osoba wychowana w knajpach, nie zaś ekskluzywnych pubach, czuję się tu zawsze dobrze. Czynny codziennie od 16:00 Pro’Rock zachęca do odpoczynku, czy to w gronie znajomych, czy w samotności, z komiksem w ręku. Sigmar, „surowy tatuś”, profesjonalnie dba, by wszystko – i pod względem czystości, i bezpieczeństwa – grało, zaś obsługa za barem, zwłaszcza inteligentne, przepiękne dziewczyny, to kolejny walor. Można po prostu porozmawiać. Aha, i co może ważne dla niektórych – są też planszówki.
Czy jednak recenzentka ma moc przekonania do czegokolwiek? Oczywiście, mam nadzieję. Jeśli jednak tak się nie stało, zachęcam, by sprawdzić miejsce osobiście, czy to w szalone weekendy, czy w tygodniu. Warto!