Hiszpański Obsidian Kingdom promował wydany w marcu trzeci album studyjny „A Year With No Summer”, Intronaut ze Stanów Zjednoczonych czarował ociężałym sludgem, także z tegorocznej płyty „The Direction of Last Things”, a norweski Shining przedstawił swoją brutalną wersję jazz metalu czy też raczej jak określają swoje granie – blackjazzu, za sprawą zarówno utworów z zeszłorocznej „International Blackjazz Society”, jak i starszych numerów. Za sprawą trzech różnych, choć niezwykle do siebie pasujących grup, w gdańskim B90 mocnym uderzeniem rozpoczęła się koncertowa jesień…
Jako pierwszy zaprezentował się Obsidian Kingdom, istniejąca już od ponad dekady hiszpańska grupa, która chyba nie jest u nas zbytnio kojarzona. Nieliczna jeszcze publiczność, która zebrała się na scenie Soundrive w klubie B90 od pierwszych dźwięków mogła się cieszyć pokręconym ciężkim graniem z pogranicza ekstremalnego progresywnego metalu z black i death metalowymi założeniami. O ile studyjne dokonania niezbyt mnie do siebie przekonały, o tyle muszę stwierdzić, że koncertowo jest to grupa bardzo interesująca i to mimo średnio pasującego do całości wokalu. Na plus należy wyróżnić ciekawe surowe brzmienie tej grupy z mocno wysuniętym basem, który jest doskonale słyszalny na płytach i ani na moment nie ginął w nagłośnieniu koncertowym.
Przy okazji drugiego zespołu nastąpiła nieznaczna zmiana stylistyki, bo Intronaut w swojej muzyce czerpie zarówno z szeroko pojętego progresywnego grania i sludge metalu, ale też dodaje do niego sporą dawkę post metalu, co dodatkowo buduje niezwykłą charakterystyczną dla grupy atmosferę. Ciężkie, mocarne granie jakie zaprezentowali kapitalnie uzupełniały świetne grafiki wyświetlane podczas poszczególnych utworów – nakładając się na siebie, przenikając i dopełniając dźwięki zarówno z najnowszej, bardzo agresywnej płyty, jak i starszych dokonań. Nawet w najdłuższych kompozycjach nie można było się nudzić, bo zmiany tempa i techniczne rozwiązania na to po prostu nie pozwalały. Jestem przekonany, że wszyscy którzy dotąd nie spotkali się z twórczością Intronaut jeszcze nie raz sięgną po ich płyty lub przyjdą na koncert, bo to grupa, która poraża zarówno impetem jak i pokręconymi technicznymi strukturami muzycznymi. Ci zaś którzy już ich znali z całą pewnością bawili się znakomicie odkryli ją na nowo. Przy gęstej i bardzo atrakcyjnej muzyce Amerykanów bawiła się też coraz liczniejsza publiczność, jednak jak przypuszczam wszyscy zebrani najbardziej czekali na Norwegów z Shining.
Tę nietuzinkową, awangardową grupę widziałem już raz na żywo w warszawskiej Stodole przy okazji koncertu Periphery oraz Devina Townsenda, ale tamten koncert był krótki i słabo nagłośniony. W B90 jednak jak zwykle nagłośnieniowcy stanęli na wysokości zadania i w pełni uchwycili szaleństwo blackjazzu. Mieszanka black metalu z jazzowymi improwizacjami i strukturami rodem z Weather Report czy wczesnego King Crimson (na jednej z płyt mają nawet znakomity cover „21st Century Schizoid Man”) świetnie łączyły się tutaj z rozpędzonym, agresywnym brzmieniem gitar, elektronicznymi dodatkami i gęstymi od dźwięków improwizacjami, które mimo statusu materiału zarejestrowanego na płytach nie brzmiały wcale jakby były odgrywane nuta w nutę. To muzyka, która żyje i pulsuje, sprawiająca wrażenie tworzenia się na oczach i uszach słuchacza. Nie mam wątpliwości, że największe wrażenie wywoływały partie Munkeby’ego wygrywane na saksofonie, który jest instrumentem niezwykle interesującym, a niestety często też niedocenianym, zwłaszcza w muzyce metalowej. Na pewno nie jest to muzyka łatwa, ale porażająca swoją intensywnością, transową niemal energią i pomysłowością, taka którą można pokochać albo znienawidzić.
Wszystkie trzy zespoły zaprezentowały intensywną i bardzo atrakcyjną dawkę bezkompromisowej i wyłamującej się wszelkim szufladkom granie, ale największe emocje niewątpliwie wywołał Shining, który świetnie wypada gdy słucha się go w domowych warunkach, ale w koncertowych powinien miażdżyć. Tak właśnie stało się w B90, gdzie po Soundrivowej scenie i sali przetoczył się istny huragan dźwięków niesamowitych, gęstych i absolutnie porywających. Szkoda tylko, że wciąż jest to granie niszowe i mniejsza sala klubu nie pękała w szwach. Nie zmienia to jednak faktu, że ci którzy przyszli cieszyć tym graniem zapewne koncert przeżyli intensywnie i długo będą go jeszcze wspominać.