Po przełożonym koncercie, który miał odbyć się 8 kwietnia, zespół Thirty Seconds To Mars w końcu przybył do Trójmiasta. Muzycy przylecieli już w sobotę wieczorem 2 maja, zaraz po koncercie, który dali w Austrii. Od samego początku fanów ogarnęło marsowe szaleństwo i zaczęła się „marsówka” ;)
Majówka + Marsi = Marsówka ;) Koncert @30SECONDSTOMARS → http://t.co/d0sOTP9ucW Pokaz @ArtifactTheFilm → http://t.co/GOeQCXqvKi
— JARED LETO (@JaredLeto) kwiecień 28, 2015
Niektórzy z fanów (określają się mianem Echelon) przybyli na lotnisko, aby powitać swoich idoli, inni czekali przed hotelem, z nadzieją, że uda im się choć przez chwilę ich zobaczyć. Znaleźli się i szczęściarze, którzy spotkali Jareda Leto na ul. Długiej, spacerującego i zmierzającego w stronę hotelu. Następnego dnia zaczęło się istne polowanie Thirty Seconds To Mars i koczowanie na nich przed hotelem. W końcu okazja na spotkanie swojego idola twarzą w twarz, zrobienie sobie z nim zdjęcia czy chociażby zamienienie dwóch zdań, nie zdarza się często. Jedni reagowali dość normalnie, spokojnie krocząc sobie uliczkami w pobliżu hotelu, inni energicznie przeszukiwali wszystkie zakamarki starego miasta w Gdańsku, a jeszcze inni chodzili z kartkami naklejonymi na plecaku „Looking for 30 Seconds To Mars”. Jedno jest pewne, Thirty Seconds To Mars ma oddanych fanów.
Jak powszechnie wiadomo, muzycy mają swoje ulubione danie w kuchni polskiej – są nimi pierogi. Pierogarnia Mandu, która mieści się w Oliwie, miała w niedzielę szczególnego gościa – Jareda Leto. Z tego co wiadomo, najbardziej do gustu przypadły mu wegańskie pierogi ze szpinakiem oraz ze śliwką. Tomo Milicevic, choć w innej części Gdańska to również zajadał się pierogami, którymi pochwalił się na instagramie.
W końcu przyszedł czas na poniedziałek i na długo wyczekiwany koncert. Echelon już od rana przesiadywał w kolejce do wejścia, by móc znaleźć się pod samą sceną. Sporo z nich było kolorowo i pomysłowo poprzebieranych i pomalowanych. Z pewnością wielu liczyło na to, że znajdą się w gronie tych szczęśliwców, których muzycy wybiorą na scenę podczas wykonywania ostatniej piosenki. Godziny do koncertu niektórym niesamowicie się dłużyły, inni dobrze bawili się w kolejce, mimo pogody, która nie była zbyt łaskawa tego dnia, przynajmniej do południa. Gdy zbliżała się godzina 17, fanów pod Ergo Arenę przybywało coraz to więcej i więcej. O 18 zaczęło się wpuszczanie ludzi do środka. Szybki bieg pod scenę, euforia i pisk – tego można było się spodziewać po tak długim wyczekiwaniu w kolejce.
Przed Thirty Seconds To Mars publikę rozgrzewali polscy Dje z Glassesboys. Część ludzi nawet się trochę przy nich bawiła, ale odniosłam wrażenie, że na większości nie zrobili oni szczególnego wrażenia. Zdarzały się też i takie komentarze „dla mnie nie robiłoby różnicy, czy grali by oni czy po prostu zostałaby puszczana muzyka z laptopa”. Jak wiadomo, gustów jest wiele. W Ergo Arenie wrzało, piski i krzyki wzmogły się kiedy tylko muzyka przycichała i tak po kilka razy, aż w końcu się pojawili bohaterowie wieczoru!
Thirty Seconds To Mars zaczęli od „Up In the air”. Ergo Arena oszalała, ludzie skakali ile sił w nogach. Kiedy przyszła pora na trzeci utwór „This is war”, cała sala wyciągnęła w górę karteczki z napisami „We missed you” przygotowane przez organizatora. Karteczki układały się w polską flagę (płyta miała karteczki czerwone, trybuny -białe). Był to naprawdę magiczny widok, za który chłopacy z zespołu bardzo podziękowali. W setliście nie zabrakło kawałków takich jak „City of angels”, “Do or die”, przy którym Jared biegał po scenie z polską flagą, czy „End of All days”, „L490”, „Closer to the edge”. Poszczególnym utworom towarzyszyły konfetti i wielkie kolorowe balony. Jest to nieodłączny element na każdym koncercie, jednak za każdym razem ma to swój urok, pomaga fanom w jeszcze lepszej zabawie. Nie zabrakło też kilku niespodzianek, takich jak wyjście Jareda do tłumu. Na środku płyty, tuż przy stanowisku nagłośnieniowca, był specjalnie przygotowany dla niego podest. Przy krótkiej pogawędce z fanami, zagrał akustycznie „The Kill”, „From yesterday” i „Hurricane”. Trzeba przyznać, że te akustyczne chwile podczas ich koncertów mają swoją magię. Kolejną niespodzianką, był telefon Jareda do jednej z fanek, która wzięła udział w specjalnym konkursie. Polegał on na podaniu swojego numeru telefonu na oficjalnej stornie zespołu. Szczęśliwa fanka, zaproszona na scenę, przytulona przez Jareda i Shannona miała wybrać szczęśliwców, którzy razem z nią będą gościć na scenie przy ostatniej piosence.
Choć minęło już parę dni od koncertu, u niektórych fanów emocje wciąż nie opadły, czemu trudno się dziwić. Był to niesamowity koncert, dopieszczony w każdym calu. Trzeba przyznać, że to wydarzenie na pewno na długo pozostanie w pamięci wielu Echelonów.