W zeszłym roku miała miejsce akustyczna wersja corocznej gdyńskiej imprezy Tribute to Seattle, będącej hołdem dla sceny muzyki grunge’owej. W tym roku wrócono do wersji prądowej, a po raz pierwszy pojawiła się formacja w całości żeńska. Mowa o dziewczynach z Destructive Daisy. Razem z nimi zagrali też Brightless, Stealer oraz Disweather.
Wszystkie zespoły, z małymi wyjątkami, zaprezentowały klasycznie już repertuar wybrany z najważniejszych reprezentantów sceny ze Seattle, czyli szeroko pojętego grunge’u. Znalazły się więc liczne utwory Pearl Jam, Nirvany, Soundgarden, Alice In Chains, Mudhoney czy Sonic Youth, jak również innych, mniej znanych. Te mniej znane przede wszystkim zostały zaprezentowane przez dziewczyny z Destructive Daisy, które zagrały jako trzecie. Zaprezentowały one między innymi twórczość Babes In Toyland czy zespołu Hole (w obu występowała Courtney Love) i innych kobiecych zespołów z tego nurtu. Ich mocną stroną nie wątpliwie był nie tylko wybór utworów, ale także przefiltrowanie ich przez ich własny, charakterystyczny styl. Zadziorny, szybki punk rock, jakim dziewczyny się parają, nie stroniąc naturalnie od inspiracji grunge’em i fantastyczny miejscami nadekspresyjny wokal wypadły mocno i mnie osobiście bardzo pozytywnie zaskoczyły. We własnym czy cudzym materiale dziewczyny naprawdę dają radę i zarażają energią i zapałem, z jakim bawią się i tworzą swój mały muzyczny świat.
Drugim zespołem, który także moim zdaniem dobrze wypadł to grający jako ostatni Disweather. Zespół, który także nie ogranicza się stylistycznie tylko do grunge’u, bo granice ich grania zataczają mocne kręgi także przy post-rocku czy noise rocku. Oni również trochę się wyłamali z konwencji prezentując dwa utwory z najnowszej epki „Obsessive Compulsive Disorder Celebration” wydanej zaledwie przed kilkoma dniami. I przyznam, że to właśnie ich repertuar własny najbardziej podobał mi się z ich występu. Covery były zagrane sprawnie, z własnym rysem, ale w ich przypadku ciekawsze jednak są ich własne utwory.
Takie samo zastrzeżenie mam do Stealera, który grał jako drugi. Naturalnie rozumiem, że tribute to covery od niemal początku do niemal samego końca, ale taki Stealer, który ma kilka naprawdę dobrych utworów i w ogóle jest dobrze zgraną ze sobą ekipą mógł też przepleść kilkoma swoimi numerami. Choćby po to, by pokazać, że ich hard rock też gdzieś korzenie ma w grunge’u jako jego wypadkowa. Tymczasem to, co zagrali było tylko coverami, ale za to zagranymi z precyzją, polotem i dużym zaangażowaniem. Zwłaszcza ze strony Tomka Bessera, który ma bardzo dobry i wszechstronny głos i należą mu się brawa za bardzo dobre wykonanie mojego ulubionego numeru Pearl Jam „Jeremy”. Dawał temu wyraz już na początku swojej wokalnej kariery (w zespole Drifter) i w późniejszym Blue Jay Way. To, co prezentuje sobą w Stealerze (także na tym koncercie) to jakby kolejny „level”. Słychać, że się rozwija razem ze swoimi kolegami z zespołu. Dobra kapela, którą lubiłem przeorganizowała się w równie dobrą kapelę, która zapewne jeszcze niejednym zaskoczy.
Jako pierwszy wystąpił zaś zespół Brightless, który zagrał też najdłuższy koncert z wszystkich, ale także najbardziej przewidywalny. Jakoś dziwnie się złożyło, że nie znam ich własnego repertuaru, dlatego trudniej odnieść mi się do tego, jak przekładają się ich wersje na ich własne granie. Na pewno były sprawnie techniczne, na pewno zagrane z dużym wyczuciem. Ale ten tribute to nie konkurs na ocenianie, który zespół lepszy, a który gorszy. Bo żaden nie był zły. Wręcz przeciwnie, każdy pokazał się od dobrej strony, a sam koncert nie tyle dobrą okazją by usłyszeć znane utwory na żywo w solidnych wykonaniach, ale także na dobrą zabawę, a pod sceną kilka akcji było. Kolejny TTS zapewne odbędzie się za rok. Ten na pewno był udany, choć po fakcie kilka malkontentów się znalazło co mówiło, że najsłabszy i, że strata kasy. Możliwe, najważniejsze jest to, że ta inicjatywa się sprawdza i że nasze trójmiejskie, dobre i lubiane zespoły, też się tym bawią. O to przecież w takich tribute’ach chodzi.