Vader to legenda polskiej sceny metalowej z ponad 30-letnią historią. Najnowszą ich płytą jest wydana w tym roku „The Empire”, którą promowali na trasie „Imperium Poloniae”. W sobotę zawitali do gdańskiego B90 razem z Infernal War i Insidius.
Bardzo mi się podoba punktualność na koncertach w B90. Idealnie o 19 na deskach klubu pojawił się olsztyński deathmetalowy Insidius. Jako rozgrzewacz zaprezentowali słuszny śmierćmetalowy set. Troszkę może te kompozycje były momentami zbyt techniczne jak na moje drewniane staroszkolne ucho, ale odpowiednia ilość ognia ze sceny została wysłana. Na uwagę zasługiwał moim zdaniem perkusista Michał Andrzejczyk, serwując czasem bardzo miłe blasty i ogólne łubudubu. Od początku brzmiało wszystko jak należy. Stylistyka Insidius jest może i nowoczesna, ale oparta na sprawdzonych metalowych klasycznych schematach. Jedno mnie tylko zastanawia – po co do grania death metalu ośmiostrunowa gitara? No ale wiadomo, nie wszyscy muszą grać jak na pierwszej płycie Sarcofago. Biorąc pod uwagę, że występ chłopaków z Insidius był naprawdę udany, to jednak muszę oficjalnie stwierdzić, iż to było jak bzyczenie zdychającego komara w porównaniu z tym, co zaprezentowała następna ekipa.
Infernal War składa się z czterech łysych panów pokaźnych rozmiarów, oraz z perkusisty Stormblasta, którego ksywka idealnie pasuje do tego, co wyrabiał za zestawem. Miałem wrażenie, że ktoś włączył karabin maszynowy. Weszli i zniszczyli pozostawiając truchła i niedobitki – tak w skrócie można opisać ich występ. Niesamowicie mięsiste i potężne brzmienie gitar, perkusja atakująca uszy i mózgi gęsto zebranych pod sceną, antychrześcijańskie przesłanie. Niektóre z utworów Warcrimer wyrykiwał w ojczystym języku. Zagrali kilka starych killerów i trochę materiału z wydanego w zeszłym roku albumu „Axiom”. Śmierć i zniszczenie – to jest to, co zafundowali tego wieczoru. Tym koncertem i mam nadzieję całą trasą u boku Vader, potwierdzili swoją mocną pozycję w czołówce polskiego black metalu. Dla mnie to oni byli w sobotę gwiazdą, Pan Generał i spółka wychodząc po nich na scenie wypadli po prostu słabo.
Set headlinera tego eventu – Vadera składał się z utworów z ostatniej płyty oraz kilku klasycznych numerów, takich jak „Dark Age”, „Sothis”, czy „Vicious Circle”. Na temat tego zespołu powiedziane zostało chyba już wszystko. Jest to profesjonalna ekipa pod wodzą Piotra Wiwczarka, która kontynuuje batalię na polskiej scenie z lepszym lub gorszym skutkiem, wydając raczej słabe ostatnio płyty. Dzięki marce, jaką wyrobił sobie Vader słusznie przez ponad 30 lat kariery, na ich koncerty wciąż walą tłumy. Nie zaskakują niczym, bo z jednej strony po co, ale na dłuższą metę są wtórni w moim odczuciu. Działa tutaj chyba swoisty sentyment do starych nagrań, które prezentują na żywo, podobny patent jak w przypadku Kata z Romkiem. Nie wiem, czy Vader powinien kończyć działalność, może ich koncerty są dobrą okazją, żeby spotkać się ze starymi znajomymi i przy piwku powspominać stare czasy i kultowe kawałki tego bandu. Może to właśnie dobrze, że grają, bo zabierając w trasę promują takie pociski jak Infernal War. Jedno jest pewne – zapotrzebowanie jest i podejrzewam, że długo to się nie zmieni, a lepszość lub gorszość wydawanych płyt zostawmy ocenie każdego indywidualnie.
Na koniec koncertu zapodali cover Slayera – Raining Blood jako bis. Ogólnie rzecz ujmując był to jak najbardziej dobry koncert. Aczkolwiek mistrzami tutaj metalowej annihilacji okazali się jednak panowie z Infernal War. Ciekawe, czy Peter przewidział, że strzela sobie w stopę zabierając tak silny support w trasę. Co ja gadam – silniejszy. ;-)