8 Minute Agony zobaczyłem na żywo przy okazji Gdynia Rockz. Nazwa obiła mi się wcześniej o uszy – wiedziałem, że wydała ich Antena Krzyku, że wystąpili na Męskim Graniu, że ich debiut brzmi jak rzeczy, którymi pasłem się w liceum i że to dzieciaki centralnie trzy razy młodsze ode mnie. Zagrali z taką pasją, że miało się ochotę przytulić ich do serca. Nie było rady – trzeba było zaproponować im wywiad.
MB – Michał Bleja,
8 Minute Agony: PP – Piotr Przybek(voc), MW – Miłosz Walenger (g), LJ – Leonard Jurewicz (dr), PD – Paweł Dudiak (b)
MB: Jak doszło do powstania 8 Minute Agony?
MW: Zaczęło się ode mnie i Leonarda. Pierwszy raz zagraliśmy ze sobą w 2019 na jakimś spotkaniu rodzinnym. Leonard wtedy miał 9 lat, ja 11, więc nie da się ukryć, że byliśmy dzieciakami. Zaczęliśmy od coverów Nirvany, Metalliki, ale szybko zaczęliśmy tworzyć własny materiał. A potem doszedł Paweł.
PD: Poznałem Miłosza w ósmej klasie podstawówki. Zobaczyłem go w szkole na korytarzu z gitarą, zaczęliśmy rozmawiać. Tak się to potoczyło, że zostałem basistą zespołu. To miał być taki niezobowiązujący epizod, a tymczasem jestem w 8 Minute Agony już piąty rok. Z Piotrem znamy się z innego składu, bardziej rockowego niż metalowego. Graliśmy tam głównie covery.
MB: Jak się nazywał ten zespół?
PP: Nie nazywał się. To nie było nic poważnego. Poznałem Pawła na imprezie organizowanej przez wspólnych znajomych. Zajammowaliśmy „Knocking on a heaven’s door” i od razu wiedzieliśmy, że musimy coś razem porobić. Dzięki znajomości z Pawłem trafiłem na koncert 8 Minute Agony. Grali wtedy instrumentalnie w Plamie na Zaspie. Stwierdziłem, że to fajny zespół. Tyle, że ewidentnie brakowało im wokalu. Zgłosiłem się. Paweł powiedział mi, kiedy i gdzie mam się pojawić. Przygotowałem „Left behind” Slipknota, zaśpiewałem, Miłosz zaakceptował…
PD: Miłosz był przekonany, że w kolejce ustawi się ze dwudziestu wokalistów. Że zrobimy casting, a potem będziemy długo obradować, którego wybrać… a tu pierwszy, który przyszedł – został.
MB: Długo graliście instrumentalnie?
MW: Jakieś trzy lata. To znaczy z Pawłem jakieś półtora roku, wcześniej we dwóch z Leonardem.
MB: Któryś z instrumentalistów próbował obsługiwać wokal?
PD: Nie, nie próbowaliśmy.
MW: Ja miałem taki pomysł, ale zrezygnowałem po pierwszej próbie.
PP: Ale wróciłeś. Miłosz teraz ćwiczy screamy.
MW: Chcemy dodać drugi wokal na koncertach. Zobaczymy co z tego wyjdzie.
MB: Jak doszło do tego, że wasz debiut wyszedł w Antenie Krzyku?
MW: Kontakt złapaliśmy przez tatę Leonarda, Rafała Jurewicza. To znany i szanowany na trójmiejskiej scenie muzyk. Od początku pomagał nam w promocji. Zaproponował nas kilku labelom, m.in. Antenie Krzyku. Oni raczej nie wydają metalu, ale Arek z Anteny poprosił o podesłanie materiału i na następny dzień dostaliśmy odpowiedź, że idzie w to.
PP: Pierwszy post, jaki wstawił na nasz temat, był trochę prześmiewczy. Że koniec świata, Antena Krzyku wydaje metal i to jeszcze grany przez bachory.
MB: Czy Antena w jakiś sposób was promuje, czy tylko ma was w katalogu?
MW: Ma nas w katalogu.
PP: Ciężko im promować kogokolwiek, od kiedy ktoś zhakował im profil na Facebooku.
MW: To prawda. Nie pamiętam dokładnie, jakie mieli przedtem zasięgi, ale były potężne. Dobre kilkadziesiąt tysięcy obserwujących.
PP: Wydaje mi się, że około 60 tysięcy.
PD: Ich profil został zhakowany na miesiąc przed wydaniem naszej płyty.
MB: Pecha im przynieśliście.
Śmiech.
PD: Może się komuś nie spodobaliśmy.
Recenzja płyty 8 Minute Agony „8”
MB: Wspomnieliście, że pracujecie nad nowym materiałem. Opowiedzcie o nim coś więcej.
MW: Myślę, że jeszcze na to za wcześnie. Jesteśmy na początku drogi. Możemy zdradzić tyle, że materiał będzie zupełnie inny. Nadal będzie ostro, ale nasze podejście do muzyki się zmieniło. Zaczęliśmy patrzeć na piosenki całościowo, zamiast składać ze sobą powstające niezależnie riffy, tak jak robiliśmy się podczas tworzenia materiału na „8”.
PD: Przede wszystkim „8” był w zasadzie w całości napisany przez Miłosza. Ja i Piotrek przyszliśmy na gotowe – tu są riffy, zagraj mi pod to bas i tyle.
MW: Nie przesadzaj. Śmiech.
PD: No dobra, trochę przesadzam, ale głównym kompozytorem był Miłosz. Teraz materiał tworzymy wszyscy, we czwórkę.
PP: Nowy materiał będzie bardziej złożony, bogatszy. Od nagrania „8” rozwinęliśmy się jako zespół i jako muzycy. Zmienił się nam trochę gust, rozszerzyły horyzonty. Pojawiły się nowe inspiracje.
MB: Porozmawiajmy o inspiracjach. Przez jakie zespoły weszliście w ciężką muzykę?
MW: U mnie zaczęło się od rocka i hard rocka. Wychowałem się na Guns’n’Roses i rzeczach z lat 80-tych i 90-tych. Potem wjechała Metallica, mój gust przesunął się w tę stronę. Kuzyn pokazał mi Slayera. Obecnie nie słucham ich dużo, ale to Slayer spowodował, że wszedłem w ciężką muzykę głębiej. Natomiast moim ulubionym zespołem jest Slipknot. Wiele osób mówi, że na „8” słychać inspirację Slipknotem.
MB: Pewnie, że słychać.
MW: Najważniejsze inspiracje to dla mnie Slipknot, Korn, wielka czwórka i chyba Gojira.
PD: Ja też zaczynałem od rocka i hard rocka. Do kapel wymienionych przez Miłosza dołożyłbym Tool. Słucham ich do dziś i uwielbiam. Uważam, że basista Tool jest genialny. Poza tym Pantera.
MW: Pantera!
MB: Panterę też u Was słychać. Moje dwa pierwsze skojarzenia kiedy was usłyszałem to były Pantera i Slipknot. Trzecia była Chimaira.
LJ: U mnie w domu tata od zawsze puszczał metal: Metallikę, Slipknot, takie rzeczy. Później zacząłem słuchać Gojiry, Toola, Slayera. Miłosz też pokazywał mi jakieś heavy metalowe zespoły. Ale zdecydowanie najważniejszą inspiracją jest Slipknot.
MB: Jak u ciebie, Piotr?
PP: U mnie w domu słuchało się zupełnie innej muzyki niż ta, której słucham obecnie. Moja matka jest miłośniczką muzyki francuskiej – Zaz, Celine Dion… mój ojciec raczej gustuje w muzyce elektronicznej, uwielbia też np. Mike’a Oldfielda. Ja osobiście jarałem się Queen – numerami takimi jak „We will rock you”, „Inuendo”. Zacząłem śpiewać ich kawałki i to do bólu – przećwiczyłem wszystkie ich albumy. Wtedy jeszcze byłem w stanie śpiewać wokale Freddy’ego, to było przed mutacją. Kiedy przyszła mutacja praktycznie z dnia na dzień przestałem być zdolny do wyciągania wysokich nut.
MB: Dobra szkoła.
PP: Potem zacząłem chodzić na lekcje gitary. Mój nauczyciel, Michał Paliwoda, wdrożył mnie w Metallikę. Pierwszy kawałek, jakiego nauczyłem się na gitarze elektrycznej, to było „Seek and destroy”. Poszedłem w Metallikę, w Megadeath. Pojawiły się Sepultura, Pantera. Pamiętam, że miałem kiedyś złamaną rękę. Przesiedziałem 2 miesiące w domu oglądając music videos na youtube i trafiłem na „Duality” Slipknota. Wtedy weszła naprawdę ciężka muzyka – Cannibal Corpse, Gojira. Wtedy zabrałem się za scream.
MW: Nawet nie wiedziałem, że Cannibal Corpse słuchasz.
PP: Oczywiście że tak!
MB: To ciekawe, bo wygląda na to, że weszliście w metal przez te same kapele co ludzie o 20 lat od was starsi. A jakich zespołów słuchacie obecnie?
PP: Głównie rzeczy, na których mogę poćwiczyć wokal, budować warsztat. Slipknot nadal jest na playliście. Najczęściej na uszach mam chyba Type O Negative. Tonacja Petera Steele’a bardzo mi odpowiada. Poza tym Gojira, Sepultura – „Bloody roots”, „Ratamaahatta” to fajne numery do śpiewania pod prysznicem. Poza tym moi znajomi lubią rap, więc siłą rzeczy leci u mnie sporo rapu. Nawet zdarza mi się rapować.
MB: A jak ci wchodzi Sepultura w obecnym składzie?
PP: Szczerze – nawet tego nie słuchałem (śmiech).
MB: A to polecam. Widziałem ich na żywo już bez Cavalerów i moim zdaniem to znakomita kapela.
PP: Wiem jak oni teraz grają. Nie słuchałem płyt, ale oglądałem na youtube ich występy na żywo. Moim zdaniem wokale Derricka Greena w ogóle tam nie siedzą. To nie jest to samo co kiedyś.
MB: Pewnie że nie to samo. To teraz zupełnie inny zespół.
PP: W każdym razie mnie się te wokale nie podobają. Dlatego nie słucham nowej Sepultury.
MB: A z hiphopowych wykonawców – masz jakichś ulubieńców?
PP: Wiesz co, właściwie to nie. To dla mnie muzyka, przy której tańczy się na imprezach.
PD: Chyba każdy z nas tak ma. Wśród ludzi w naszym wieku większość słucha hip-hopu, więc jak się idzie na imprezę, to siłą rzeczy trochę się takiej muzyki podłapie. Nawet jak się nie chce.
PP: Wiesz, hip-hopu słuchamy głównie po to, żeby się wstrzelić w klimat licealnych imprez. Świetnie się do tego nadaje, pozwala się wyszaleć, ale na co dzień… Tam zazwyczaj słowa są puste, a muzyka nieskomplikowana. Hip-hop szybko się nudzi. Metal jednak jest ciekawszy.
MB: Myślę, że jest paru hip-hopowców, którzy przeczą tej tezie.
PP: Nie no, jasne, uogólniam. Weźmy Szczyla chociażby.
MB: Chociażby.
PP: Pewnie Leonard więcej by na ten temat powiedział, bo głębiej w hip-hopie siedzi. Nie uważam, że wszyscy wykonawcy hip-hopowi są słabi. Ale sporo tam muzyki, która niczego ze sobą nie niesie.
MW: Tu się wtrącę, bo aktualnie dużo słucham hip-hopu. Z tym, że to raczej nie jest hip-hop, który słyszy się na imprezach. Polscy wykonawcy są zupełnie poza moim radarem, lubię natomiast artystów amerykańskich, takich jak J.Cole, Kendrick Lamar… facetów, którzy mają przekaz. Którzy w swoich tekstach mówią mądre rzeczy. Nie puszczasz tego raczej na imprezie, żeby povibe’ować, tylko słuchasz uważnie, żeby coś z tego wyciągnąć.
MB: Zrobiła nam się rozmowa o hip-hopie. W sumie czemu nie :)
PD: To ja też się włączę. Bardzo cenię sobie starszy, polski rap z lat dziewięćdziesiątych czy pierwszej dekady dwudziestego pierwszego wieku. Szczerze mówiąc to, co dziś robią ludzie związani z tą sceną, w ogóle nie mieści mi się w definicji hip-hopu. W starszej muzyce nie ma jeszcze autotunes’a. Ludzie pisali teksty, które były o czymś. Wiadomo: nie wszystko było wybitne, ale uważam, że od tamtych czasów hip-hop zaliczył znaczny regres. Na każdym poziomie – wykonawczym, tekstowym…
MB: A jak u ciebie, Leonard?
LJ: Ja jeszcze na żadnych imprezach nie byłem, więc nie słucham muzyki z imprez (śmiech). U mnie w domu zawsze słuchało się jazzu, rocka, metalu, hip-hopu natomiast moi rodzice nie lubią. Hip-hop, najpierw polski, a potem amerykański, pojawił się, gdy zacząłem szukać muzyki na własną rękę. Z początku tak samo jak u chłopaków – dlatego, że rówieśnicy tego słuchali. Potem jednak wszedłem w ten gatunek głębiej. W mniej oczywiste rzeczy, głównie ze Stanów. Lubię rzeczy z ciekawymi podkładami, wykraczającymi poza ścisłą konwencję. Destroy Lonely np. bardzo mi się podoba. Nawet, jeśli nie rozumiem słów, to pasuje mi stricte muzycznie. Paradoksalnie od kiedy zacząłem grać metal – przestałem go słuchać. Dopiero teraz znowu zaczynam.
PD: Jesteśmy otwarci na różne gatunki. Ja nadal słucham rocka i metalu, ale na nich nie poprzestaję.
PP: Głowy otworzyli nam też licealni znajomi, słuchający innej muzyki niż my. Szukamy inspiracji gdzie się da. Jest takie przekonanie, że społeczność metalheadów jest bardzo hermetyczna. Na zasadzie: nie ma nic lepszego od metalu, a inne gatunki ssą pałę. My tak nie mamy.
MW: To się zresztą da wyczuć w naszej muzyce. Od kiedy się otworzyliśmy pojawia się w niej więcej elementów oryginalnych, lub przynajmniej zainspirowanych innymi zespołami niż Slipknot.
PP: Weźmy „X” chociażby.
MB: No właśnie, skąd się tam wziął ten śpiew gardłowy?
PP: To był ostatni utwór, do którego układałem wokal. Nie potrafiłem go sobie wyobrazić, naszkicować w głowie. Przyszedłem na próbę, zaproponowałem, żebyśmy spróbowali to rozpracować wszyscy razem. Chłopaki sobie grali, ja siedziałem obok próbując coś wymyślić i nagle zacząłem śpiewać gardłowo. Tam bębny Leonarda i bas Pawła robią taki rytualny, mantryczny klimat. Zacząłem to robić spontanicznie, ale nie na serio.
LJ: Na początku obśmialiśmy ten pomysł.
PP: Na początku tak. A potem ktoś – chyba Miłosz – stwierdził, że to jednak jest dobre.
MW: Pograliśmy, posłuchaliśmy. To było inne, wychodziło poza konwencję, ale siedziało.
MB: Spośród wszystkich waszych numerów „X” chyba najlepiej wchodzi ludziom. Najbardziej zapada im w pamięć.
MW: Bardzo dobrze wychodzi na żywo.
MB: Wy nim zazwyczaj kończycie seta, prawda?
PP: Zazwyczaj tak. To, co właśnie powiedziałeś – że on tak dobrze wchodzi ludziom – po raz pierwszy usłyszałem od mojej siostry. Powiedziała mi to po koncercie w Desdemonie. Dodała jeszcze jedną ciekawą rzecz, mianowicie: że te numery, które poszły po „X”, podobały jej się bardziej. Wtedy „X” akurat nie był na końcu. Ten numer jest transowy, mantrowy. Wpływa na ludzi, przestraja ich.
MW: Zazwyczaj „X” idzie pod koniec seta, bo jest długi, a my na początku wolimy zaatakować numerami szybkimi, energicznymi. Ale to, o czym mówi Piotr, widać ze sceny – że jak już ludzie wejdą w ten trans, to przy kolejnych numerach w nim pozostają. Bardziej przeżywają tę muzykę. Postanowiliśmy to wykorzystać i przesunęliśmy „X” bardziej do środka.
PP: O tym, jak „X” działa na publiczność na koncercie, świadczy też fakt, że ludzie w pewnym momencie przestają się ruszać. Nie w tym sensie, że zaczynają się nudzić, tylko że mocniej się skupiają.
MB: To jest wasza ulubiona piosenka na płycie, czy macie jakieś inne?
PD: Moją ulubioną jest chyba „Forgotten”. Najbardziej siedzą mi riffy z których się składa. Ona akurat nie jest przesadnie popularna…
MW: Nazwa jest adekwatna. (śmiech)
PD: …ale uważam, że to jest świetny utwór i znakomicie wychodzi na żywo.
MB: Mi się też podoba najbardziej.
PD: Jest dynamiczny, fajny… ma coś w sobie.
MB: Jak u ciebie, Leonard?
LJ: Ja raczej nie puszczam sobie muzyki, którą gramy. Denerwuje mnie, kiedy jej słucham i nie gram równocześnie (śmiech). Ale jeśli chodzi o to, co mi się najprzyjemniej gra, to szósty na płycie. Jak on się nazywał?
MW: (Śmiech) „Suic!dal”.
PP: Do niedawna te numery nie miały tytułów. Nazywały się po kolei, numerkami, zgodnie z kolejnością powstawania.
PD: Dopiero jak postanowiliśmy wydać album, stwierdziliśmy, że dobrze byłoby je jednak ponazywać. Na koncertach bez tytułów można się było obyć, ale na płycie już nie. Ja i Leonard do tej pory nie pamiętamy, który kawałek ma jaki tytuł. Jak mówię że „gramy czwórkę”, to każdy wie o co chodzi.
MW: Jak się spojrzy na nasze kartki z setlistą, to tam są tylko numerki.
LJ: Kiedy Miłosz mówiąc, co teraz gramy, z rozpędu użyje tytułu, to proszę go, żeby mi zanucił (śmiech). Inaczej nie wiem o co chodzi.
MW: A wracając do tematu to moim ulubionym kawałkiem też chyba jest „Forgotten”. To taki szybki, mocny cios.
MB: Mnie się w tym kawałku podoba ta gitara grana legato.
MW: Tak, tam gitara fajnie pracuje z perkusją. Ale właściwie każdy z tych utworów ma u mnie specjalne miejsce w sercu. Ciężko cię zdecydować na jeden. Trochę jakbym miał wybrać ulubione dziecko (śmiech).
MB: A jakie są wasze inspiracje pozamuzyczne? Czym się interesujecie? Co robicie na co dzień? Co was jara? Jakie filmy oglądacie? Cokolwiek.
PD: Ja poza muzyką zajmuję się majsterkowaniem, naprawianiem i modelarstwem. Od dzieciaka mnie to interesowało i nadal interesuje. Konstruuję różne rzeczy. Dorabiam przy naprawianiu gitar i różnych urządzeń. Siadam sobie przy biurku i dłubię.
MB: Wiążesz z tym przyszłość?
PD: Jeżeli zespół nie wypali to tak. Zawsze warto mieć plan B, ale planem A jest zespół.
MW: Dla mnie muzyka jest tak ważna, że nie ma miejsca na inne hobby. Większość czasu pochłania nauka i obowiązki. Staram się cały wolny czas wykorzystywać na robienie i słuchanie muzyki. To coś znacznie więcej niż odskocznia. To jest dokładnie to, co chcę robić w życiu. Chociaż wiesz co… lubię kino. Zwłaszcza thrillery.
MB: Masz jakiś ulubiony?
MW: Mam. „Seven” z Bradem Pittem.
MB: To jest dobra rzecz.
MW: Owszem, jest.
MB: Jak u Ciebie, Leonard?
LJ: Ja od piątego roku życia grałem w piłkę nożną. Przez długi czas była dla mnie ważniejsza od muzyki. To się zmieniło dopiero po wydaniu płyty, kiedy zaczęliśmy więcej koncertować. Dosłownie dwa tygodnie temu zrezygnowałem z gry w piłkę.
MB: Grałeś w jakimś klubie?
LJ: W Bałtyku Gdynia.
MB: Jak u ciebie, Piotr?
PP: Ja od młodziaka interesowałem się biologią i chemią. Zresztą takie właśnie wybrałem rozszerzenia na maturze.
MB: Jesteś teraz w klasie maturalnej?
PP: Tak jest. W przyszłości chciałbym zostać psychiatrą. Ale szczerze mówiąc zawsze najważniejsza była dla mnie muzyka. Ściślej: od kiedy zacząłem śpiewać kawałki Queen. Od kiedy zacząłem chodzić na chór.
MB: O, to ciekawy wątek. Opowiesz coś więcej?
PP: Rodzice mnie tam popchnęli. To dzięki nim zacząłem występować przed publicznością. Z chórem zaliczyłem pierwszy występ przed publicznością. Tam było może kilkanaście osób, ale bardzo się stresowałem, bałem się wystąpić. Rodzice niemalże mnie do tego zmusili. Przełamałem się. Potem jeszcze „zmuszali” mnie do występów przed rodziną, na jakichś pięćdziesiątkach ciotek itp. Z występu na występ strach znikał i okazało się, że występowanie przed publicznością, zdobywanie jej uznania, zabawianie ludzi to najlepsze zajęcie na świecie.
MB: Wy też musieliście przełamywać stres przed występami na żywo?
LJ: Ja dziś grałem koncert z Pawłem w naszym liceum, repertuar niemetalowy. Stresowałem się bardziej, niż np. na Męskim Graniu. Z 8 Minute Agony repertuar mam przećwiczony. Jestem pewien tego, co mam grać i wiem, że ludzie przyszli na koncert, bo chcą nas posłuchać. Na licealnych eventach jest inaczej. Ludzie przychodzą, bo muszą (śmiech).
MW: Nasza muzyka daje taką adrenalinę, że kiedy tylko zaczynamy grać, stres znika.
LJ: Ja zazwyczaj pamiętam z koncertów pierwszy i ostatni utwór. Reszty w ogóle nie rejestruję.
PD: Stresowałem się podczas pierwszych koncertów, ale to minęło. Teraz po prostu wychodzę i gram.
PP: Dokładnie, robimy swoje. Tę adrenalinę, która wynika ze stresu, na koncercie przekuwamy w energię. Bez tego byłoby ciężko, bo zagranie koncertu wcale nie jest łatwe. Zawsze ze sceny schodzimy mokrzy, jakbyśmy przed chwilą wzięli wszyscy razem prysznic. (śmiech)
MB: Dużo mówicie o tym, że chcielibyście odnieść z 8 Minute Agotny sukces. Co by ten zespół musiał osiągnąć, żebyście uznali, że odnieśliście sukces?
PP: Musielibyśmy zarobić na nim mnóstwo kasy (śmiech). Żartuję, ale to byłby jakiś wyznacznik.
PD: Marzymy o tym, żeby móc się utrzymać z grania. Żeby to była nasza praca.
MW: Nie tylko utrzymać się, ale mieć dzięki niemu komfort życia. Ale to nie jest tak, że gramy dla pieniędzy.
LJ: Sukcesem byłoby to, że bylibyśmy szczęśliwi w życiu. (śmiech)
MB: Do tego hajs może być przydatny.
MW: Zarabianie na graniu oznacza możliwość poświęcenia muzyce tyle czasu i energii, ile byśmy chcieli. Jeśli pracujesz na etacie, a w muzykę bawisz się po godzinach, to nie jesteś w stanie zaangażować się w nią w pełni.
MB: A taka wizja, że gracie powiedzmy 200 lub 300 koncertów w roku wydaje się wam atrakcyjna?
PD: Zdecydowanie! Każdy z nas od małego oglądał występy na żywo na youtube, czytał artykuły, oglądał filmy o innych zespołach i myślał: „Wow, ja też tak chcę!”
MW: Sukcesem ze strony stricte muzycznej byłoby stworzenie czegoś niepowtarzalnego.
LJ: A dla mnie, żeby nie trzeba było iść na studia. (śmiech)
MB: W jaki sposób odbierają was rówieśnicy? Kibicują waszej kapeli? Naśmiewają się z niej? Jak to wygląda?
PP: Moi znajomi patrzą na nas trochę jak na pojebów.
MW: Poważnie?
PP: Przynajmniej takie mam czasami wrażenie. Tzn. pozytywnych pojebów. Widzą, że mamy zajawkę, ludzie to cenią. Ale też widzą, że to, co robimy na scenie, jest dzikie.
PD: Ludzie odbierają nas różnie. Inaczej metalowcy, a inaczej ludzie – powiedzmy – normalni (śmiech). Moi znajomi nie traktowali nas z początku poważnie. Potem wydaliśmy płytę, zagraliśmy kilka koncertów. Zaczęli to widzieć inaczej, szanować.
MW: Mam znajomych, którzy w ogóle nie słuchają takiej muzyki, ale cieszą się z naszych sukcesów. Chociażby z występu na Męskim Graniu.
MB: Można powiedzieć, że rówieśnicy wam kibicują?
MW: Można.
PP: Na pewno. W końcu przychodzą na nasze koncerty. I są w stanie wydać te 3 albo 4 dychy za wejściówkę mimo, że przecież jeszcze nie pracują i nie mają stałego dochodu.
PD: Tak, są w stanie przyjść na koncert żeby nas wesprzeć. Nawet, jeśli niekoniecznie są fanami metalu.
LJ: Moi koledzy akurat na koncerty nie przychodzą. Nie wiedzą jeszcze, że warto. Ale za parę lat się przekonają. (śmiech)
PD: Koledzy Leonarda są w innym wieku.
MW: Są też limity wiekowe. Jak na imprezę wpuszczają ludzi powyżej szesnastego roku życia, to koledzy Leonarda już nie wejdą.
MB: Jak byś nie grał w 8 Minute Agony to mogliby cię nie wpuścić na koncert tego zespołu (śmiech).
LJ: Ale nie tylko dlatego nie przychodzą. Dla nich 30 zł za wejście na koncert to za dużo. Jeszcze tego nie doceniają.
PP: Sporo ludzi myśli, że skoro jesteśmy tak młodzi, to z pewnością gramy jakąś amatorszczyznę, pewnie jakieś covery… Ale jak słyszą, że zagraliśmy tu, zagraliśmy tam, że mamy wydaną płytę…
PD: …robią wielkie oczy.
PP: Nawet moi rodzice zrozumieli, że ten zespół to nie jest nieistotny epizod. Chyba stało się to gdy puściłem im pierwsze demo naszej płyty. Usłyszeli, że prezentujemy solidny poziom, że nie odstajemy od kapel, które mają sensowne zasięgi na Spotify. Oni oczywiście nie są znawcami metalu, ale czują, że dobrze sobie radzimy w tej materii.
MB: No właśnie, zagraliście już parę koncertów, pojawiliście się tu i tam. Jaki występ wspominacie najlepiej?
PP: Chyba będziemy zgodni w tym temacie.
MW: Pierwszy dzień na Męskim Graniu. Graliśmy dość późno, czyli w dobrych godzinach.
PD: Przyszło naprawdę dużo ludzi. To było niesamowite – zobaczyć z perspektywy sceny ilu ich tam jest i obserwować jak się schodzą, żeby nas zobaczyć.
LJ: Wcześniej graliśmy dla maksymalnie sześćdziesięciu osób. Przeskok był ogromny.
MW: Mnie też podobał się pierwszy koncert z Piotrkiem na wokalu. W Desdemonie. Udało nam się wypełnić Desdemonę, była mobilizacja wśród znajomych. Wtedy pierwszy raz tak naprawdę poczułem tę koncertową energię.
PD: Sporo ludzi podeszło do nas wtedy i zapytało, czy mamy jakąś płytę, czy można gdzieś nas znaleźć. To był taki kop, żeby wziąć i się nagrać.
LJ: Tak, to był świetny koncert. Sporo bym dał za jeszcze jeden taki.
MB: A jak was właściwie odebrano na Męskim Graniu? Bo to niekoniecznie metalowa impreza.
PD: Kompletnie niemetalowa.
PP: Komentarz, który najbardziej zapadł mi w pamięć to…
PD: …że średnio. (śmiech)
PP: Taaaak, to też. Ale ktoś nam powiedział, że Męskie Granie powoli przestaje być męskie, że za dużo tam lekkich dźwięków, a my poszliśmy na przekór temu trendowi. Że nasz występ przywrócił tej osobie wiarę w ten festiwal. To był super komplement. Mam nadzieję, że jeszcze się tam kiedyś pojawimy.
MW: Tym razem na głównej scenie. (śmiech)
MB: Następne pytanie będzie trochę abstrakcyjne: Czy waszym zdaniem współczesne czasy są dobre dla młodej kapeli metalowej?
LJ: Lepsze dla młodej, niż dla starszej. Ludzie w naszym wieku raczej nie słuchają starszych zespołów, a wiele osób zwraca na nas uwagę właśnie dlatego, że jesteśmy młodzi.
PD: Ja myślę, że czasy są dla kapel metalowych całkiem niezłe. Pod niektórymi względami lepsze, niż dla wykonawców mainstreamowych. Fani metalu są wierni, świadomi tego, czego słuchają, żyją tym. Jeśli spytasz kogoś, kto karmi się muzyką z radia, jaki kawałek przed chwilą poleciał, to często nie będzie znał ani tytułu, ani wykonawcy. Metalowcy nierzadko nie tylko podadzą ci tytuł i wykonawcę, ale jeszcze album, z którego kawałek pochodzi i rok wydania. Czy czasy są łatwe czy trudne dla kapeli metalowej… prawdę mówiąc nie wiem. Nasza perspektywa jest inna niż reszty sceny. Dzięki tacie Leonarda mamy ułatwiony start.
MW: On bardzo nam pomógł. Zaoszczędziliśmy dzięki niemu kupę czasu.
MB: Jak postrzegają was muzycy, z którymi dzielicie scenę? W jaki sposób reagują na to, że jesteście od nich zazwyczaj dwa lub trzy razy młodsi?
MW: Nie lekceważą nas, jeśli o to pytasz.
LJ: Przypuszczam, że jak nas widzą przed koncertem, to spodziewają się czegoś co najwyżej średniego. Ale po koncercie przychodzą i mówią że „wow”. Że nie dowierzają.
PP: To często pada – że się nie spodziewali, że mieli zupełnie inne oczekiwania. Że są pozytywnie zaskoczeni.
MB: Uważam, że aby grać przekonujący metal, trzeba mieć w sobie trochę gniewu. Widziałem was na żywo i uważam, że wy go macie. Co wyzwala ten gniew? Albo może po polsku: co was wkurwia?
MW: Wszystko dookoła. (śmiech)
PP: Mnie się wydaje, że najbardziej wkurwiamy się na siebie nawzajem. (śmiech)
PD: O tak, Piotrek ma rację. Jesteśmy od siebie zupełnie różni i na dodatek lubimy sobie nawzajem dogryzać.
LJ: Na mnie się wkurwiają, bo jestem najmłodszy. (śmiech)
PD: Obrywa się każdemu. Ale chyba faktycznie Leonardowi najbardziej.
MW: Mój gniew wyzwala się np. wtedy, kiedy wychodzę na scenę nakręcony, chcąc zagrać dla tłumu, a tego tłumu nie ma. To z jednej strony frustruje, bo człowiek chciałby, żeby ta kapela już teraz poszła szerzej, a z drugiej motywuje. Tę frustrację można na scenie przekuć w energię.
PD: Zgadza się. Frustrujące jest też, kiedy ludzie na koncercie stoją i nie reagują. Ma się ochotę jebnąć, żeby się ruszyli.
MW: A jeśli pierwsze jebnięcie nie pomoże, to poprawić.
PP: Mnie też wkurwia, jak moshpitów nie ma. Tak było, kiedy pierwszy raz graliśmy w Uchu sami. Ludzie owszem, przyszli, ale stanęli pod barierkami i nic. W pewnym momencie zacząłem się na nich wydzierać, że co to, kurwa, ma być. (śmiech)
MB: I jak to zadziałało?
PP: Niektórzy się ruszyli, a inni jak stanęli tak stali dalej. Co mnie zresztą wkurwiało jeszcze bardziej. Ale później już się na nich nie darłem.
MW: Oczywiście jesteśmy wdzięczni tym ludziom, że w ogóle przyszli na nasz koncert.
PP: Oczywiście. Ale jednak fajniej jest, jeśli publiczność też daje coś od siebie. To na nas też wpływa. Lepiej wtedy gramy.
MW: Ja bym to podsumował w ten sposób, że wszyscy mamy marzenia, wyobrażenia i oczekiwania. A najbardziej nas wkurwia, kiedy się nie spełniają.
MB: Dajecie sobie czas na spełnienie tych marzeń?
PP: Niby dajemy, ale szczerze mówiąc mamy też świadomość, że czasu jest coraz mniej. W tym roku Leonard pisał egzamin ośmioklasisty. My z Pawłem jesteśmy w klasie maturalnej, niedługo studia.
MB: Planujecie studiować w Trójmieście?
PP: Tu jest ten problem, że ja raczej wyjadę. Chcemy wydać drugi album zanim to nastąpi, więc czasu robi się niewiele. Ale sytuacja jest dynamiczna. Różne rzeczy mogą się wydarzyć.
LJ: Zanim Piotrek wyjedzie na studia musimy zyskać taki rozgłos, żeby uznał, że jednak kapela jest ważniejsza. (śmiech)
PD: Na szczęście moment wyboru – normalna praca czy zespół – jest jeszcze przed nami.
MW: Jeszcze możemy żyć marzeniami.
MB: To kiedy możemy się spodziewać drugiej płyty?
MW: To wszystko trwa. To jest proces. Materiał na pierwszą płytę tworzyliśmy 4 lata. Ale nie da się ukryć, że to się przeciągnęło.
PD: Teraz to na pewno pójdzie szybciej.
MW: Przy pierwszej płycie przez 3 lata uczyliśmy się pisać muzykę, a potem po prostu ją napisaliśmy. Teraz już to umiemy. Ale też chcemy zrobić coś nowego, nie kopię „8”. To wymaga czasu.
PP: Teraz nagramy „Minute Agony”.
MB: Może „Minute”? Zostanie wam jeszcze jeden tytuł w zapasie.
PP: A wiesz, że Miłosz nawet miał taki pomysł, żeby zrobić trylogię: „8”, „Minute”, „Agony”.
MW: Ale odpuściliśmy ten plan. Nie chcemy się zamykać na inne pomysły. Nowa płyta niekoniecznie musi się nazywać „Minute”…
PD: …ale może napiszemy sobie „Minute” kiedy indziej.
MW: Tym niemniej tytuł albumu „8” to pozostałość po tym właśnie planie.
PP: Mamy to z tyłu głowy. Na początku zamiast tytułów te utwory miały być zapisane cyframi, tyle że rzymskimi.
MB: Lubicie cyferki.
PD: Dlatego właśnie „X” nazywa się „X”.
PP: To jedyny spośród naszych numerów, którego tytuł nie zmienił się od początku.
MW: Utwór numer 10. Był też taki plan, żeby wszystkie tytuły piosenek z „8” zawierały cyfry, ale ten plan też finalnie porzuciliśmy.
PP: Pozostałością po tym planie jest „5th Direction”. Cyferki w pozostałych tytułach nie przetrwały, bo stwierdziliśmy, że były nienaturalne. Tytuły z numerkami nie oddawały sensu piosenek.
MW: Zależało nam, żeby to jednak był organiczny album. Żeby to wszystko trzymało się kupy.
LJ: Zwłaszcza, że numeracja zaczynała się od trójki. Nie było jedynki ani dwójki.
PD: Były od 3 do 12.
PP: Tzn. kiedyś 1 i 2 istniały.
PD: 1 nawet potrafiłem grać. Kiedy dołączyłem do zespołu, ten numer jeszcze był w repertuarze.
MW: A z 2 zrezygnowaliśmy, bo nie chciało mi się uczyć Pawła tego kawałka. Przeszliśmy od razu do 3, a 1 została.
PD: 1 to była totalnie Metallica.
LJ: W pisaniu kawałków od 10 w górę brał już udział Paweł. My z Miłoszem napisaliśmy od 3 do 9.
PP: W pisaniu 11 – „The orchid’s dance” – nawet ja wziąłem udział. Reszta dopiero uczyła się to grać, przy okazji tworzyłem wokal. To były moje pierwsze tygodnie w kapeli.
MW: To słychać, że w tym utworze jest trochę inne podejście do wokalu. 12, czyli „Like a beast”, też była pisana wspólnie, ale jednak bardziej przypomina pozostałe, niż „The orchid’s dance”.
PD: Wszystkie nasze utwory się zmieniały. Niektóre właśnie ze względu na wokal. Instrumentalnie brzmiały fajnie, ale potem okazało się, że trzeba je przearanżować.
MW: W „5th Direction” w refrenie był np. zupełnie inny riff. Niestety nie zgrywał się z wokalem, więc koniec końców pod refren podłożyliśmy same akordy.
LJ: Ale pozmieniały się również dlatego, że się rozwinęliśmy. Ja np. kiedy zaczynałem grać na perkusji miałem 7 lat. Byłem w pierwszej klasie podstawówki. Teraz jestem w pierwszej klasie liceum. Jest oczywiste, że dużo się nauczyłem przez ten czas. Tak samo reszta. Myślę, że gdybyśmy posłuchali pierwszej wersji perkusji do „Disorder”, czyli najstarszego numeru, który wszedł na płytę, to odbiór nie byłby przychylny.
MW: Ten numer ma dwie części. W pewnym momencie zostaję tam sam z gitarą i pojawia się rytmika triolowa. Ta pierwsza część, przed tymi triolami, była kiedyś zupełnie inna. W pewnym momencie wywaliliśmy całą i stworzyliśmy od nowa. To było jeszcze przed pojawieniem się Piotrka.
MB: No to ostatnie pytanie: czy chcielibyście powiedzieć czytelnikom rock3miasto.pl coś, o co was nie spytałem?
LJ: Zapraszamy na koncerty!
PD: Pozdrawiam mamę!
PP: Wbijajcie na Spotify i słuchajcie nas. Niedługo pojawią się tam teksty piosenek, a wiadomo, że jak się słucha muzy, to dobrze jest rozumieć słowa. Wielu ludzi nie wie o czym są nasze kawałki, bo tekst jest zazwyczaj krzyczany i na dodatek po angielsku. Będzie można to nadrobić. Mamy cichą nadzieję, że pośpiewamy na koncertach coś razem z wami.
MW: Zapraszamy wszystkich do wspólnego wkurwiania się.
PP: No i czekajcie na nową płytę. Jeśli wszystko się uda…
PD: …to sobie jeszcze trochę poczekacie. (śmiech)