Three Eyes of the Void (Dmytro Warider, Marcin Urban)

Z Dmytro Wariderem (DW) i Marcinem Urbanem (MU), czyli silną reprezentacją zespołu Three Eyes of the Void spotkałem się w gdańskim Labeeryncie w okolicach południa. Barman był chyba nieco zaskoczony, że ktoś mu się pojawił w knajpie o tak wczesnej porze, jednak dzielnie i fachowo zaserwował nam co chcieliśmy – Dmytro dostał browara, Marcin wino, a ja kawę. Jak na prawdziwego Polaka przystało, na wstępie przeprosiłem za swój angielski i wyraziłem nadzieję, że w związku z nim Dmytro będzie mówił więcej niż ja. Nie było z tym problemu – okazało się, że Dmytro lubi mówić. Zasiedliśmy do stolika, włączyliśmy nagrywanie i przystąpiliśmy do rozmowy. Oto, co udało mi się ustalić podczas przesłuchania:

MB: Po co gracie? Chcecie powiedzieć komuś coś ważnego, czy raczej wynika to z wewnętrznej potrzeby?

DW: Kiedy zaczynałem tworzyć ten projekt moim celem było przede wszystkim granie muzyki jaką lubię. Słuchałem wielu zespołów, miałem wiele inspiracji, ale chciałem stworzyć coś w 100% swojego. Three Eyes of The Void powstało więc tak naprawdę dla jednej osoby – dla mnie.

MB: Czyli to twój projekt od początku do końca? Ludzie, którzy grali z tobą w Kijowie byli muzykami sesyjnymi?

DW: Tak, dokładnie. Na tamten moment skorzystanie z muzyków sesyjnych było dla tego projektu najlepsze. W zasadzie nadal jest, ale od każdego, z kim współpracuję, staram się czegoś nauczyć. Proszę muzyków o dzielenie się doświadczeniem i pomysłami, bo dzięki temu granie w kapeli jest bardziej zabawne. Poza tym muzyka, dzięki wprowadzeniu perspektywy innej niż moja, staje się ciekawsza. Three Eyes of the Void to nadal mój autorski projekt, ale jeśli okaże się, że lepiej będzie funkcjonował jako pełnokrwisty zespół, w którym wszyscy mają do powiedzenia tyle samo – nie będę miał nic przeciwko temu.

MB: Jakie były twoje pierwsze muzyczne inspiracje?

DW: Kiedy zacząłem nagrywać własną muzykę, mocno inspirowałem się szwedzkim deathmetalem. Byłem wielkim fanem Dismember, słuchałem też projektów Dana Swano, czy Petera Tägtrena. Jedną z największych inspiracji było Hipocrisy – oni grali bardziej nastrojowo, kładąc nacisk na przestrzeń, ale tak jakby trochę gubili się w tej przestrzeni. Czerpali z Deathmetalu, Blackmetalu i po prostu świetnie brzmieli. Inspirowałem się też Morbid Angel. Grali zupełnie inaczej niż wszyscy, kiedy ich usłyszałem dosłownie wybuchła mi głowa. Tak wyglądał tło, na którym zacząłem tworzyć. To nie był typowy deathmetal – mieszałem w tej muzyce różne style. Było tam np. sporo trashu.

MB: A post-metalu? Słychać jego elementy w twojej muzyce.

DW: Wiesz, to ewoluowało. Kiedy byłem młodszy siedziałem mocno w deathmetalu, ale wynikało to w dużej mierze z tego, że miałem ograniczony dostęp do muzyki z innych obszarów. To był przełom lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych. Na Ukrainie jeśli nie byłeś częścią lokalnej metalowej społeczności to nie miałeś dostępu do niczego. Byliśmy odizolowani, inaczej niż Polska. Nie mieliśmy u siebie koncertów takich jak u was. Ja sam odkryłem Vadera dopiero w 2009, wyobrażasz sobie? Behemoth szybciej, w 2007. Po prostu słuchałem wszystkiego, co udało mi się zdobyć. Dopiero po 2013 zacząłem szukać muzyki w internecie.

MB: No tak, to pomaga.

DW: Wsiąknąłem. Słuchałem muzyki non-stop. Tysięcy longplayów. Każdego dnia pojawiały się tysiące płyt. Bandcamp pomagał się w tym rozeznać…

MB: Myspace?

DW: Nie. Myspace był popularny wcześniej, jeszcze zanim zdążyłem wsiąknąć w internet.

MB: Zanim powstało Three Eyes of the Void grałeś w jakichś zespołach?

DW: W latach 2012 – 2013 grałem na gitarze w ukraińskim Balfor. Muzykę tego zespołu określa się jako barbaric black metal, przy czym to „barbaric” jest tu naprawdę istotne. Nie byłem tam może muzykiem sesyjnym, ale nie byłem też pełnoprawnym członkiem zespołu, bo reszta składu była ode mnie o dziesięć – piętnaście lat starsza. Poza tym już po przyjeździe do Gdańska dołączyłem do Funeral Mass.

MB: Do Funeral Mass jeszcze wrócimy. Pytanie o Balfor: ten zespół jest nadal aktywny?

DW: To skomplikowane. Chłopaki rozjechali się po świecie, ale nie zamknęli firmy. Jestem w kontakcie z Antonem, liderem Balfor. Coś tam się dzieje, niewykluczone że coś się jeszcze pod tym szyldem nowego pojawi. Mam taką nadzieję, bo Anton tworzy świetną muzykę.
Kiedy do nich dołączyłem miałem 21 lat. Pokazali mi mnóstwo rzeczy, o których istnieniu nie miałem pojęcia. To wtedy zacząłem szukać nowej muzyki i odkryłem post-metal, sludge. Poznałem zupełnie inne podejścia do muzyki metalowej.

MB: Miałeś ulubionych wykonawców w tym nurcie?

DW: O tak, Amenra! Kiedy zobaczyłem ich na żywo to wyjebało mnie z kapci!

MB: W muzyce Three Eyes of the Void zdecydowanie słychać Amenra.

DW: Możliwe. Obecnie scena jest przeładowana tego typu muzyką. Niezbyt mi się to podoba. Jest tego za dużo, miesza się, przestało być interesujące. W 2013 opuściłem Balfor właśnie dlatego, że odkryłem mnóstwo nowych gatunków i chciałem z nimi poeksperymentować. Przez 3-4 lata pisałem i nagrywałem. Powstało 4-5 godzin muzyki. Próbowałem wszystkiego, każdego gatunku, który mnie zauroczył. Mniej więcej wtedy w jednym podejściu skomponowałem i nagrałem „The Moment of Storm”. Poszło to piekielnie szybko, miałem tempo rzędu jeden kawałek dziennie. Katowałem wtedy „Stellar” Der Weg einer Freiheit. Słuchałem tego miesiącami. Non stop. Tylko tego. To było o niebo lepsze niż cokolwiek, czego słuchałem wcześniej. Grali agresywnie, brzmieli nieziemsko… Miałem wtedy na tapecie dwa kawałki – jeden był gotowy, drugi ukończony w połowie. Trafiłem na epkę „Agony” – wcześniejsze wydawnictwo DWEF. Okazało się to bardzo podobne do tego co tworzyłem – podobne otwarcia, harmonie. Pomyślałem „Ok, niech to idzie tą drogą”. Podobały mi się te moje nagrania. Zarejestrowałem to w studio, poprosiłem Alexandra Kasiaruma żeby nagrał bębny… tak to się zaczęło.

MB: Marcin, a u Ciebie? Od czego zaczęła się przygoda z muzyką?

MU: Oj, panie, kiedy to było! Nie wszystko pamiętam. Pierwsza poważna kapela, taka z którą grałem koncerty, to Beheaded. To się działo na Helu, zaczynaliśmy w latach 92-93. Kapela nie przetrwała, rozpadliśmy się, zostały po nas dwie demówki. Później było Reticulum, ale tego w zasadzie nie warto wspominać.

MB: Ja tam Reticulum dobrze wspominam…

MU: Wiesz, zabawa była dobra, były jakieś koncerty, ale to nie było poważne granie. Po Reticulum było Acrum.

MB: Arcum jeszcze żyje?

MU: Nie nie. Tam zostało coś do nagrania, Nizioł (Arek Niziołek, bębniarz również TEOTV) nagrał bębny przed wyjazdem do Szkocji. Natomiast mocno z nagraniem ociągał się basista i wokalista. Tak to sobie leży i raczej nie doczeka się nagrania. Potem po drodze była jeszcze Plebania, grałem z nimi ładnych parę lat. Miło to wspominam. Koncerty, energia… zresztą znasz Plebanię doskonale. Też chyba jakiś krótki epizod z nimi miałeś, nie?

MB: Oj, bardzo krótki. Miałem tam grać na perkusjonaliach, ale to zupełnie nie chwyciło.

MU: Ja z nimi byłem trochę dłużej, na gitarze. Dla nich to była rewolucja, bo oni przez długie lata nie używali gitar. To był ich znak rozpoznawczy – ten brak gitary. W międzyczasie było Sacrilegium i po Sacrilegium już Three Eyes of the Void.

MB: Chyba miałeś jeszcze jakiś poboczny projekt z liderem Sacrilegium, czy coś mi się przyśniło?

MU: Z liderem nie. Grałem przez chwilę z bębniarzem z Sacrilegium, Radkiem, lepiej znanym z Calm Hatchery.

MB: On też chyba przez chwilę grał w Beheaded, prawda?

MU: Tak, były jakieś próby, przymiarki, ale Beheaded w końcu rozeszło się po kościach. Grałem z Radkiem i jego szwagrem Kubą w projekcie o nazwie Everything is Fire. Nagrali niedawno materiał, bardzo dobry moim zdaniem, ale już beze mnie. Trudno mi było znaleźć na to czas.

MB: Sacrilegium też obecnie nie działa?

MU: Nie i nie sądzę, żeby miało wrócić. Krzysztof, lider kapeli, był już chyba trochę zmęczony graniem.

MB: No miał prawo. Zasłużona postać.

MU: Oj tak.

MB: To może znów pytanie do ciebie, Marcin. Dmytro opowiadał o swoich kapelach formacyjnych. Jakie zespoły były najważniejsze dla Ciebie?

MU: Dużo tego było

MB: Zapewne

MU: Pierwsza, która przychodzi mi do głowy to Slayer. To jest klasyk, który nigdy się nie znudzi.

MB: O, to dla mnie też! Byłeś na jakimś ich koncercie?

MU: Byłem na wielu! Myślę, że uzbierałoby się z dziesięć.

MB: Zazdroszczę. Mnie się zdarzyło raz. Ale za to w klasycznym składzie z Lombardo i Hannemanem.

MU: Ja ich z Lombardo chyba nie widziałem. Ale z Hannemanem na pewno. Pierwszy raz na żywo widziałem ich w Stodole w Warszawie. Tam na bębnach był zdaje się Bostaph.

MB: To też był fajny skład. Ale Lombardo to jednak Lombardo.

MU: No wiadomo! Lombardo to killer.

MB: Ja ich widziałem przed Metalliką.

MU: Na Sonisphere?

MB: Tak jest.

MU: A to też byłem

MB: O widzisz. No i trochę szkoda, że przed Metalliką. Chodziły wtedy słuchy, że wszystkim kapelom grającym przed Metalliką psują brzmienie, żeby Metallica wypadła lepiej i tam to się potwierdziło.

MU: Może nie, że im to brzmienie zepsuli, ale na pewno byli ciszej niż Metallica.

MB: W dwóch pierwszych numerach praktycznie w ogóle nie było słychać gitary. Dopiero potem im to dokręcili.

MU: Wiesz co, byłem tak pijany, że mnie tam wszystko grało, wszystko było znakomicie (śmiech).

MB: Oni generalnie zagrali tam świetny koncert. Mimo tego brzmienia i poziomu głośności podziałali na mnie dużo bardziej niż Metallica.

MU: Jasne, że tak. Ja w ogóle na Metallice poszedłem już sobie odpocząć, bo po Slayerze musiałem złapać trochę tlenu. Dobra, wracając do kapel formacyjnych: Slayer, na pewno Morbid Angel, Sentenced.

DW: O tak, Sentenced!

MU: A z black metalu… ta fala norweska właściwie nie bardzo mi przypadła do gustu. Z Norwegii przede wszystkim Emperor.

MB: To miałem podobnie, chociaż zmieniło mi się, jak zobaczyłem Mayhem na żywo. To mi trochę wytłumaczyło, o co właściwie chodzi w tej kapeli.

MU: A mnie na żywo też nie przekonali. Z black metalu podobał mi się również Bathory, jeszcze wcześniejsza rzecz. No i Opeth bardzo na mnie wpłynął.

DW: Na mnie też. Bardzo ważny zespół.

MU: Mógłbym tak wymieniać długo, ale chyba wymieniłem najważniejsze.

MB: Pytanie do was obu: jakich współczesnych zespołów słuchacie?

DW: Pozwól, że spojrzę na Spotify. Mam tę przypadłość, że nie pamiętam nazw kapel. No to tak: Der Weg einer Freiheit, Dödsrit ze Szwecji, Regarde les hommes tomber z Francji… w okolicach 2016 słuchałem ich w kółko, teraz już nie tak dużo. Poza tym Bolzer. Misþyrming z Islandii. Ich druga płyta to było wariactwo, chociaż najnowsze wydawnictwo nie bardzo do mnie przemawia, nie rozumiem go. Poza tym Draugnim. Oni są chyba z Finlandii. Grają trochę jak Balfor, ale bardziej nastrojowo. Bardzo ich lubię. Zdaje się, że mają wypuścić nowy materiał w tym roku. Mam nadzieję, że tak się stanie, bo ich ostatnia płyta wyszła chyba 8 lat temu.

MU: U mnie też często leci Der Weg Einer Freiheit. Poza tym Gaerea i Zhrine, kolejna kapela z Islandii.

DW: A właśnie! Kiedy odkryłem Deathspell Omega, 3 czy 4 lata temu, w ogóle nie przyswajałem nowej muzyki. Każdy nowy zespół brzmiał dla mnie jak jakieś Iron Maiden.

MB: A co myślicie np. o Imperial Triumphant? Pytam, bo sam tego teraz mnóstwo słucham.

DW: Puściłem ich sobie parę razy. Grają sprawnie, ale chaotycznie. Słuchanie ich jest męczące. Jakby w tym zespole chodziło nie do końca o muzykę. Nie jestem jakimś wielkim fanem, ale na pewno chciałbym zobaczyć ich na żywo.

MB: Sporo podobnych opinii słyszałem na ich temat. Mnie ich muzyka weszła jak złoto. Miałem kiedyś moment fascynacji free jazzem, u nich jest trochę takiego feelingu. To prawda, że ta muzyka stawia opór, ale jak go przezwyciężysz – odkrywasz inny świat. Myślicie, że oni mogą mieć wpływ na to, jak scena będzie się rozwijać? Że będzie więcej takiego grania?

DW: Tak, myślę że tak. Oni potrafią być inspirujący… chociaż tak jak wspominałem – nieszczególnie lubię kapele, że tak powiem, artystyczne.

MB: Naprawdę? Nie nazwałbyś Three Eyes of the Void kapelą artystyczną?

DW: Nie, raczej nie. Ja jednak gram dla słuchaczy, nie dla sztuki jako takiej. To muzyka, której się używa. Bardziej interesuje mnie to, jak muzyka działa na mnie i na ludzi, niż efekt stricte artystyczny. Sens tej kapeli polega na tym, że dobrze bawię się grając, a fani słuchając. Poza tym inaczej niż kapele, które nazywam artystycznymi, nie czuję potrzeby dbania o całą otoczkę, o robienie z koncertu przedstawienia teatralnego. Nie kombinuję z imagem czy strojami. Chociaż kto wie, może kiedyś zacznę występować np. w corpse paincie? To zależy od tego, jaka muzyka ze mnie wypłynie. Na przykład materiał, który teraz piszę, nieco się różni od „The Atheist”. Niewykluczone, że podejście do otoczki również się zmieni.

MB: Pytam o tę „artystyczność” bo po tym, jak obejrzałem wasze teledyski, posłuchałem płyt… tworzycie tam pejzaże, numery są złożone, przemyślane… Jak dla mnie określenie „zespół artystyczny” bardzo dobrze do was pasuje.

DW: Dobra, może faktycznie. W naszej muzyce jest trochę artyzmu. W teledyskach też. W imagu scenicznym nie, przynajmniej póki co. Trochę jak, powiedzmy, w Pink Floyd, którego zresztą jestem wielkim fanem. No i chciałbym, żeby Three Eyes of the Void grało na żywo tak głośno, jak się tylko da. To, jak brzmisz, jest dla mnie ważniejsze niż to, jak wyglądasz, chociaż te rzeczy są oczywiście powiązane. Jeśli brzmisz potężnie, to i prezentujesz się potężnie.

MB: Opowiedz coś na temat twojego procesu twórczego. Masz jakieś schematy, patenty, których trzymasz się pisząc muzykę?

DW: Ten proces cały czas się zmienia. Zdarza się, że coś piszę, stwierdzam że mi się nie podoba, wyrzucam to do kosza, robię sobie przerwę, a potem zabieram się do tego z zupełnie innej strony. Czasami nagrywam nawet jeśli nie jestem zachwycony tym, co napisałem. Słucham tego potem, wyłapuję jakieś rzeczy, które warto wykorzystać. Ale akurat te numery, które znasz z „The Moments of Storm” czy z „The Atheist”, powstawały w jednym podejściu. Zaczynam od intro. Intro staje się punktem wyjścia, utwór ewoluuje z niego w sposób naturalny.

MB: Najpierw powstaje muzyka, a potem teksty?

DW: Tak, chociaż wychodzą z tego samego punktu. Kiedy już zidentyfikuję tę rzecz, tę emocję na której bazować ma kawałek, tekst wypływa z niej tak samo jak muzyka. Po prostu uwalniam to, co we mnie siedzi. Kiedy piszę tekst, mam już w głowie jakiś obraz i po prostu używam słów, żeby go opisać. Zresztą jeśli mam być szczery, to zarówno na „The Moments of Storm” jak i na „The Atheist” wszystkie teksty są o tym samym. Wszystko jest o towarzyszącej życiu dezorientacji, wynikającej z różnym możliwości, perspektyw, wewnętrznej pustce. O tym jak mała jest ludzkość wobec kosmosu. W moich tekstach to uczucie dezorientacji nabiera kształtu. Poza tym teksty na „The Atheist” kpią z ateistów, głównie ze względu na kulturę, którą stworzyli. Nie widzę powodu, aby kpić z Kościoła chrześcijańskiego, ponieważ przez wiele stuleci wykastrował się on do tego stopnia, że jego wyznawcy stali się ateistami. Teraz władzę sprawują ludzie nie mający Boga i cały świat to bałagan. Ateiści nie są w stanie trzymać się stworzonych przez siebie zasad moralnych przez 5 minut. Religia jest jednak znacznie bardziej trwała, może wieczna. Sam jestem ateistą i szumowiną, nawiasem mówiąc.

MU: Sorry na chwilę, idę to baru. Chcecie coś?

MB: Ja nie, dzięki.

DW: A ja jeszcze raz to samo.

MB: Jak to się stało, że zacząłeś współpracować z Arkiem?

DW: To było tak: kiedy przyjechałem do Polski chciałem założyć zespół. Przyjazd do Gdańska zaplanowałem w 2017. Zrealizowałem to w 2021 i zacząłem rozglądać się za muzykami. Wcześniej mieszkałem na Ukrainie, parę lat w Stanach Zjednoczonych, ale docelowym miejscem była Polska, a konkretnie Gdańsk.

MB: Czemu akurat Gdańsk?

DW: Miałem jakieś powody, ale generalnie to nie była do końca racjonalna decyzja (śmiech). Kiedy tu wylądowałem dołączyłem do wspomnianego już Funeral Mass jako gitarzysta. Bardzo podobało mi się to co grali. Zresztą nadal się podoba, bo zespół jest cały czas aktywny. Mam nadzieję, że będą grali mnóstwo koncertów i że uda im się zdobyć sławę i szacunek na jakie zasługują. Grając w Funeral Mass zacząłem się też rozglądać po scenie tak, żeby nawiązać kontakty, może stworzyć jakiś poboczny projekt. Poszedłem na przesłuchanie do jednego zespołu, szukali basisty. Przesłuchiwali też perkusistów i Arek tam się pojawił. Zaczęliśmy rozmawiać, spodobało mi się to co gra. Poprosił, żebym wysłał mu coś swojego, wysłałem mu „Moment of storm”. Podeszło mu. Powiedział „słuchaj, pograjmy” i że ma gitarzystę. Miał na myśli Marcina, który właśnie wraca z baru z moim browarem. Odpowiedziałem „jasne, fajnie, dawaj go”. Tak się zaczęło. Potem dołączył do nas Kuba, basista, i mieliśmy gotowy skład na koncerty.

MB: Rozumiem, że zamierzasz nadal grać z tym samym składem?

DW: Jeśli tylko oni będą chcieli, to pewnie (śmiech).

MB: Jakie macie plany na przyszłość?

DW: Tak jak wcześniej wspominałem – celem jest granie na dużych scenach, z potężnym dźwiękiem. Najlepiej odrobinę zbyt potężnym. Jeśli to się uda, to w zasadzie jest mi obojętne co będzie dalej.

MB: Będzie jak będzie.

DW: Dokładnie. Wiesz, nie ma co przesadnie planować. W przyszłym roku może wybuchnąć wojna i tyle będzie z naszego planowania.

MB: Ano właśnie, wojna. Na 100% masz kontakt z ludźmi, którzy zostali na Ukrainie. Jak tam teraz działa scena? Da się tam w ogóle grać?

DW: Tak, są kapele, które cały czas działają. Taki 1914 dajmy na to. Planowali nawet trasę w zeszłym roku, ale nie wypuścili ich z kraju. Mam nadzieję, że w tym roku ich wypuszczą. White Ward tak samo. Nasz rząd niestety działa trochę jakby Związek Radziecki nigdy się nie rozpadł. Niekoniecznie pomaga ludziom, niekoniecznie ich słucha i niekoniecznie pozwala im działać. Ale kapele grają, przynajmniej próby. Chociaż powiem ci, że dla mnie, dla kogoś, kto tam nie siedzi, granie podczas wojny brzmi jak wariactwo. Np. Dimie, który nagrywał saksofon do „Descent” (trzeci numer na „The Atheist”), w trakcie sesji odcięli prąd, bo Odessa, w której żyje, była bombardowana. Nie usłyszysz tego na nagraniu, ale to daje pogląd na to, z czym oni muszą się tam mierzyć. Jak widać ludzie są w stanie adaptować się do różnych rzeczy.

MB: Życie toczy się dalej.

DW: Tak jest. Przez pierwsze pół roku od rozpoczęcia wojny większość kapel wstrzymała działalność. Nie dlatego, że rząd im przeszkadzał, ale dlatego, że po prostu granie nie było wtedy możliwe.

MB: Pewnie niektórych wcielono do armii.

DW: Między innymi dlatego. Niektórzy musieli zaopiekować się dziećmi albo rodzicami. Wielu ludzi, którzy żyją we Lwowie, ma rodziców w Charkowie, a tam się działo.

MB: Swoją drogą Charków to ważne miejsce jeśli chodzi o ukraińską scenę.

DW: Tak, zgadza się. Nokturnal Mortum. Drudkh. Khors, które bardzo lubię. Oni wydali singiel już podczas wojny, mam nadzieję, że niedługo wypuszczą longplay. Także coś tam się dzieje. 1914 podczas wojny tworzyli nowy materiał. Ludzie się adaptują. Tak samo było podczas pandemii koronawirusa, też się adaptowaliśmy.

MB: Dobra, zdaje się, że mam dosyć materiału na wywiad (śmiech). Zanim skończymy: chcielibyście powiedzieć czytelnikom rock3miasto.pl coś, o co was nie zapytałem?

DW: Dobra, no to… słuchajcie „The Atheist”. Kupcie go (śmiech).

MU: Uwaga, lokowanie produktu!

DW: Przeczytanie tego wywiadu zobowiązuje was do kupienia tej płyty! Obserwujcie nas, wypatrujcie nowego materiału, który powinien pojawić się w tym lub przyszłym roku.

MB: Szybko!

DW: Tak, coś tam się już nawet narodziło, ale wiadomo, że od powstania do wydania musi trochę czasu minąć.

MB: Planujesz to nagrywać w ten sam sposób? W sensie Arek nagra bębny, a ty całą resztę?

DW: Tak, to na chwilę obecną najbardziej efektywna metoda. Teraz nikt już nie nagrywa w studio. Jeśli ktoś nagrywa, to pewnie ma za dużo czasu…

MB: Albo za dużo hajsu.

DW: Może też, ale raczej nie o to tu chodzi. Mnie się w każdym razie najlepiej wszystko nagrywa samemu. Nie umiem grać na bębnach, nie nagram ich sobie, ale mogę je sobie wyrzeźbić. Na pewno zamierzam nagrać wokale, bo doskonale wiem, jak agresywne powinny być. Znalezienie wokalisty, który tak dobrze rozumiałby, o co mi chodzi, byłoby trudne… ale gdyby to się kiedyś wydarzyło, to nie miałbym nic przeciwko. Mógłbym się wtedy skupić na gitarze i robić mu chórki. Także gitary i wokale nagram ja, Arek bębny. To nie jest tak, że wzbraniam się przed wpuszczaniem na płytę innych muzyków. To często daje świetny efekt – przynoszą nowe pomysły, nowe brzmienia. Mieliśmy np. Andrija Tkachenkę, który pierwotnie robił wszystkie wokale na „The Atheist”. To było w 2018. Ale kiedy Three Eyes of the Void wznowiło działalność w 2022 musiałem nagrać je od nowa. Niektóre jego ślady zostawiłem, bo pasowały. Mógłbym je sam nagrać, ale ta inna emocja, drobny kontrast pomiędzy naszymi głosami, fajnie brzmi. Także zobaczymy. Może na nowej płycie pojawi się więcej muzyków.

MB: Cóż, nie mogę się doczekać.

MU: Ja bym jeszcze chciał zachęcić ludzi, żeby przychodzili na koncerty. Żeby wspierali lokalną scenę, nie tylko nas. W Trójmieście jest sporo ciekawych kapel. Czasami jest mi smutno, gdy przychodzę na koncert, a tam pusta sala. Koncerty robi się dla publiczności, także przychodźcie, wspierajcie scenę i będzie dobrze.

MB: Zawsze przy takich okazjach opowiadam, jak z Dule Tree graliśmy w Desdemonie support przed Siberian, szwedzką kapelą, która grała trasę po Europie. Przyszły dwie osoby: moja dziewczyna i dziewczyna naszego perkusisty. Inna rzecz, że koncert nie miał praktycznie żadnej promocji, więc to nie była tylko wina ludzi. Na szczęście chłopaki wzięli to na miękko, zaimprezowali solidnie i wyjechali uśmiechnięci.

MU: To najważniejsze. Całe szczęście. Ale też ten Siberian to raczej nie jest znana kapela. Ja ich w każdym razie nie znam. A czasem przyjeżdżają zasłużone kapele, znane na całym świecie, grają po małych salach i nawet one świecą pustkami.

MB: I tym pesymistycznym akcentem dobrnęliśmy do końca. Dzięki, panowie!

DW, MU: Dzięki!