Coma (Gdynia, Ucho 31-01-2013)

To ich bodajże piąty występ w Trójmieście w przeciągu ostatnich trzech miesięcy i pierwszy na jaki udało mi się dotrzeć. A także drugi na jakim dane mi było być. Pierwszy raz widziałem ich 12 października 2006 roku, czyli jakby nie patrzeć dawno temu. Coma od tamtego czasu zdążyła wydać cztery kolejne płyty studyjne i dwie koncertówki. Najnowszy album, właśnie ów „czwarty”, czyli anglojęzyczna wersja zeszłorocznego „Czerwonego”, zatytułowany „Don’t set your dogs on me” będzie miał premierę 8 lutego. Koncert, który w czwartek dali w Uchu był niesamowity. I to dosłownie.

Z mojego pierwszego koncertu Comy jeszcze w czasach liceum pamiętam niewiele i bynajmniej nie dlatego, że byłem nawalony czy coś w tym guście. Wtedy chyba wcale nawet jeszcze nie piłem. Pamiętam jedynie, że padał deszcz, a ja ponoć śpiewałem, czy też raczej udawałem, że śpiewam razem z Roguckim. Minęło od tego czasu niemal siedem lat, przestałem słuchać Comy tak namiętnie jak wówczas, ale sentyment pozostał na tyle duży, że z zainteresowaniem śledzę to, co się wokół nich dzieje. Sprawdzenie stanu aktualnego Comy wydawało się rzeczą naturalną, a jakoś długo się nie udawało mi się trafić na ich koncert. Gdy się udało wyszedłem, zresztą nie tylko ja, zadowolony i… spełniony. Chyba można to tak określić.

Set, który zaprezentowali tym razem w gdyńskim Uchu był bowiem niemalże idealny, a na pewno przyprawiający o ciarki na plecach. Przez niemal dwie godziny, wliczając w to podwójny bis, zagrali utwory ze wszystkich swoich studyjnych, polskojęzycznych płyt oraz jeden po angielsku, a mianowicie „Song 4 Boys”, czyli „Afgana” napisanego specjalnie do serialu „Misja Afganistan”, w którym Rogucki zagrał, a który pojawi się na „Don’t set your dogs on me”. Nie zabrakło więc utworów z „Pierwszego wyjścia z mroku” takich jak numer tytułowy, „Spadam” na finał bisów i „Skaczemy”, z drugiej płyty pod ciągle bardzo długim tytułem, z której zagrali „System”, „Listopad”, „Daleka droga do domu” oraz utwór łączony, czyli „Święta” i „Wojna” w jednym, czy z „Hipertrofii” z której usłyszeliśmy dwa smakowite kąski, takie jak „Trujące rośliny” i „Parapet”. Z „Czerwonego”, a z tego krążka było utworów najwięcej, usłyszeliśmy „0Rh+” na wejście, następnie „Białe Krowy” , „Na pół”, „Angelę”, „Deszczową Piosenkę”, „Jutro” i zagrane na bis „Los, cebula i krokodyle łzy”. Zabrakło mi do pełni szczęścia „Leszka Żukowskiego”, „Stu tysięcy jednakowych miast”, „Zaprzepaszczonych…” oraz „Popołudnii bezkarnie cytrynowych” i „Transfuzji”, ale nie można zbyt wiele wymagać. Grali długo i co najważniejsze, zrobili to dobrze.

Cóż jeszcze? Dopisała publiczność, zważywszy na fakt ostatniej częstotliwości koncertów Comy, liczba osób zapewne przekroczyła 300, a znaczna ilość znajdowała się także na loży klubu. Ludzie byli w różnym wieku, z nastawieniem na pokolenie dzisiejszych trzydziestolatków, którzy na Comie zapewne się wychowali. Jednakże młodzieży w wieku licealnym, jak i tej młodszej, lub trochę starszej również nie brakowało, a ta właśnie część najintensywniej „skakała do góry i nie dawała plamy”. Dopisało brzmienie, które było pełne i intensywne, odpowiednio chropawe i jednocześnie energetyczne. Kapitalnie spajało ono w spójną całość utwory z wszystkich płyt Comy, dosłownie nie czuło się różnicy jaką można wyczuć słuchając każdego albumu z osobna. Świetnie sprawdziły się też nowe stroboskopy i oświetlenie sceny Ucha, które idealnie wpisały się w spektakl Comy, a można go tak nazwać szczególnie przez wzgląd na Roguckiego, który dwoił się i troił w niesamowity sposób. Wszędzie było go pełno, a jednocześnie ciągle mało.

Podsumowując, stwierdzam, że Coma im starsza tym lepsza. Po prostu czysta energia, z której możemy być dumni i nie musimy się wstydzić. Nic dziwnego, że intensywnie koncertują i ruszają na zagraniczny rynek z nowym albumem, bo „Excess”, choć ciekawy chyba do najbardziej udanych nie należał. Jak powiedziała, również obecna na koncercie, nasza redakcyjna koleżanka: „Teraz jestem pewna, że Roguc chce na koncertach wszystkich pozabijać”. I jej słowa chyba najpełniej oddają to, co działo się na tym koncercie Comy.