GARS, Thesis, Medebor (Gdynia, Bukszpryt 20-10-2012)

Minęło dziewięć miesięcy od ostatniej wizyty warszawskiego Thesis w Trójmieście i oto przyjechali ponownie – z zapowiedzią swojej drugiej płyty długogrającej. Zarówno Thesis, jak i występujące razem z nimi grupy: gdański Medebor i gdyński GARS to zespoły jak najbardziej jesienne, a ich granie wypadło tego wieczoru wyśmienicie.

Jako pierwszy wystąpił istniejący od piętnastu lat gdański Medebor parający się doom metalem zmieszanym z death, a nawet bym powiedział, że miejscami z black metalem. Obecnie szykujący się do wydania swojego drugiego studyjnego albumu pod roboczym tytułem „A Taste Of Insanity” zespół nie był mi znany wcześniej, może dlatego, że rzadko w ostatnim czasie występował, a może też dlatego, że dopiero od niedawna słucham takiego grania, nie tylko ekstremalnego, ale także ściśle powiązanego z porą roku. Wyraźnie hołdujące klasycznemu epickiemu doom metalowi kompozycje rozpoczynały ciężkie, mięsiste wjazdy gitar, czy duszne perkusyjne przejścia jak choćby w nowym utworze „Funeral”, który otwierał basowy mroczny wstęp. Po chwili wchodziła ściana gitar, a potem następowało funeralne tempo z czystym wokalem, przywodzącym trochę na myśl wciąż nieodżałowanego Petera Steela, a w późniejszym czasie wzbierającym na sile, szybszym i bardziej agresywnym graniem z growlowanymi wokalami. Obok utworów rozwijających się, ciężkich i rozbudowanych, pojawiały się też wolniejsze, bardziej niepokojące momenty. Wraz z nowymi utworami zagrali też starsze, pochodzące zarówno z pierwszej płyty, jak i te, których ponoć nie grali od bardzo długiego czasu. Medebor to bardzo zgrany zespół, słychać po nich, że nie są już amatorami, a weteranami takiego grania, choć chyba ciągle niezbyt znanymi. Dopisało też nagłośnienie, które było odpowiednio dudniące i surowe, a jednocześnie słyszalne – rozpędzona perkusja nie wybijała się ponad całość, gitary zasuwały, a sterylny bas fantastycznie dodawał klimatu.

Po Medeborze rozstawił się Thesis, który również tym razem mnie rozwalił i pozytywnie zaskoczył, bardziej nawet niż w styczniu. Z częściowo nowym materiałem i rewelacyjnymi wizualizacjami, którymi zajął się Mariusz Stelągowski, ten sam, który robił wizualizacje dla Riverside. Thesis to zdecydowanie zespół jesienny i udowadnia to kapitalnym melancholijnym klimatem oraz sprawnym łączeniem post-rockowego grania z mocniejszym czasem doom metalowym, a czasem sludge’owymi zapędami, o czym pisałem już w styczniu. Jednak tym razem dzięki bardzo dobremu nagłośnieniu i odpowiedniej porze roku muzyczna propozycja Thesis zyskała – nie tylko na odbiorze, ale także na brzmieniu, które było gęste i potężne i fantastycznie uzupełniało się z obrazami wyświetlanymi na ekranie. Co czułem oglądając niezwykłe obrazy słuchając muzyki chłopaków? Odlot i swoisty rodzaj epifanii. Istny majstersztyk. Z repertuaru zagrali nie tylko utwory już dobrze znane z pierwszej płyty, ale także te które mają znaleźć się na ich drugim albumie, którego premiera obecnie planowana jest na wiosnę przyszłego roku. Jednym z nowych utworów, który zaprezentowali był polskojęzyczny (jak na razie jedyny) „Z dłoni Mojry”, który jest jedną z czterech wersji utworu „Fates”. Początkowo miał być wydany jako singiel, ale ostatecznie rozrósł się do całej epki. Klimatem skojarzył się z Hunterem, z Riverside, z tym drugim również w sposobie śpiewania Łukasza Krajewskiego. To utwór smutny, przejmujący i niełatwy w odbiorze, taki który żeby zrozumieć, trzeba poczuć w sobie. Dochodziły mnie słuchy, że po Medeborze,Thesis trochę przymulił, z czym się zgodzę, bo to jednak zupełnie inne granie, ale na pewno nie powiem, że wypadł źle. Bo wypadł absolutnie rewelacyjnie i byłbym skłonny nawet rzec, że gdyby tak magicznie nagrywane były płyty studyjne, to ludzie we własnych domach umieraliby z przedawkowania muzycznych cudowności.

Po Thesis rozłożył się GARS, który podobnie jak na początku tego roku grał jako ostatni i podobnie jak wtedy nie jestem w stanie zbyt wiele powiedzieć o ich koncertowym obliczu, bo ponownie udałem się na backstage by przeprowadzić wywiad z zespołem Thesis. Coś nie mam szczęścia by usłyszeć ich na żywo, ostatnio nawet jak grali w Desdemonie z rosyjskim składem post-rockowym REKA, nie mogłem się pojawić bo się ostro przeziębiłem – złośliwość losu normalnie. Z tego jednak co słyszałem, im również dopisało gęste, mocne i porywające brzmienie, tym razem wynikające też zapewne z faktu, że produkcją ich nadchodzącego i planowanego na listopad drugiego albumu „Gruzy absolutu, rewizja symboli” zajął się Jack Endino, ten sam który był odpowiedzialny między innymi za brzmienie Nirvany czy Mudhoney. I choć biję się w pierś i w uszy też, że nie słyszałem jak grają zapewne również nowy materiał, sądzę, że oni również wypadli znakomicie i zagrali mocny koncert.

Jesień to taka dziwna pora roku, która skłania do przemyśleń głębszych, takich o których nie mamy czasu myśleć i zaprzątać sobie głowy na co dzień i podczas innych miesięcy. Taka, w której muzyka jaką grają wszystkie trzy zespoły, a zwłaszcza Medebor i Thesis, wchodzi najlepiej. Takie bowiem granie wywołuje nie tylko skraje emocje, ale także wywołuje uczucie katharsis, tak potrzebnego każdemu człowiekowi. Udany wieczór i udany koncert w niewątpliwie udany jesienny dzień, bo tym razem dopisało też pogodowo.