Powerwolf, Gloryhammer (Gdańsk, B90 22-11-2019)

Oto historia dwóch, a nawet czterech światów, które na jeden wieczór zostały wyrzucone przez dziurę w międzygwiezdnej czasoprzestrzeni do gdańskiego klubu B90, by stoczyć epicką bitwę o duszę zwykłych śmiertelników. Rycerze, króle, gobliny i magowie stanęli ramię w ramię z wampirami, strzygami, wilkołakami i mnichami, by szerzyć dobrą energię i baśniowe słowo wszystkim, którzy tłumnie stawili się pod sceną w piątkowy wieczór, 22 listopada roku pańskiego 2019 roku na metalową mszę świętą…

gloryhammer b90
Gloryhammer / fot. Aga Stawrosiejko

Na początek pojawili się panowie ze szwajcarsko-brytyjskiego Gloryhammer, którzy parają się parodystyczną odmianą rycerskiego power metalu osadzonego nie tyle w fantastycznych światach, co w światach równoległych, a nawet w kosmosie. Obecnie promują swój trzeci studyjny album „Legends from Beyond the Galactic Terrorvortex” wydany 31 maja tego roku i ciekawili mnie na tyle, żeby wybrać się po raz drugi na koncert Powerwolf, którzy zaprosili ich jako gości na trzy wspólne występy w Polsce (ponadto w Krakowie i Wrocławiu). Muzycy ubrani byli oczywiście w stroje związane z najnowszą płytą i zadbali o związany z nią spektakl, tak więc na scenie pojawił się także goblin, którego wokalista Angus McFife XIII (pseudonim sceniczny w tej inkarnacji historii grupy, Szwajcara Thomasa Winklera) szybko pozbył się kopniakiem i wyprowadzeniem za chachły, jak również poprzez wymachiwanie wielkim, świecącym młotem. Zaprezentowali przekrój z wszystkich trzech wydawnictw studyjnych ze szczególnym uwzględnieniem najnowszego, z którego można było usłyszeć „The Siege Of Dunkeld (In Hoots We Trust)”, „Gloryhammer”, „The Land of Unicorns”, „Hootsforce” i „Masters of the Galaxy”. Z drugiego albumu „Space 1992: Rise of the Chaos Wizards” z 2015 roku zabrzmiały takie kawałki jak „Questlords of Inverness, Ride to the Galactic Fortress!”, „The Hollywood Hootsman”, „Goblin King of the Darkstorm Galaxy” i „Universe on Fire”. Z debiutanckiego „Tales from the Kingdom Of Fire” wydanego w 2013 roku zabrzmiały z kolei dwa numery, a mianowicie „Angus McFife” oraz „The Unicorn Invasion of Dundee”. Był to występ może nie fantastyczny, ale z całą pewnością mocny i dobry, choć przyznam, że spodziewałem się troszkę więcej fajerwerków. Było co prawda dowcipnie, a Angus McFife XIII miał znakomity kontakt z publicznością, to jednak odniosłem wrażenie, że fakt iż Gloryhammer występował tutaj w roli supportu Powerwolfa nie pozwolił na pełne szaleństwo, a do tego wszystkiego kulało na ich występie oświetlenie. Zakrawa to jako całość o pewien paradoks, bo trzy lata temu, gdy Powerwolf występował z Battle Beast ze światłem nie było żadnych problemów, a tamta grupa jako support położyła mnie na łopatki. Bardzo szanuję pomysł i dowcip związany z historią i otoczką jaką robi wokół swojej twórczości Gloryhammer, ale niestety tym razem w B90 zabrakło tego efektu i… czadu.

powerwolf b90
Powerwolf / fot. Aga Stawrosiejko

Ostatecznie to Powerwolf skradł całe show kolegom z Gloryhammer stawiając się tym razem z jak najbardziej żywym i przede wszystkim zdrowym perkusistą (przypomnijmy, że trzy lata temu Powerwolf zagrał bez perkusisty, którego dopadła grypa – bo ghoule też czasami chorują – i zastąpiły go nagrania perkusji z taśmy). Tym razem zadbano też o pełną sceniczną oprawę w postaci krużganków oraz nisz, w których zamieszczono bardzo przekonujące pomniki z wilkołakami w sutannach i kapturach zaciągniętych głęboko na uszy. Panowie oczywiście ubrani w zdobione i noszące ślady wielu bitew płaszcze, wymalowani w corpse painty i w znakomitej formie. Attila Dorn porywał publiczność swoją wyśmienitą prezencją – i to zarówno tę żeńską część widowni, jak i tę męską, klawiszowiec Falk Maria Schlegel dyrygował, nasłuchiwał i odstawiał fantastyczną pantomimę tam gdzie było to konieczne, a zakapturzeni mnisi przynosili gitary na zmianę, kadzidło do błogosławieństwa i podpalali scenę kiedy wymagał tego grany przez zespół utwór. Dominowały numery z ostatniej płyty Powerwolf „The Sacrament Of Sin”, z której można było usłyszeć „Fire and Forgive”, „Incence & Iron”, „Killer with the Cross”, „Demons are Girls Best Friend”, „Stossgebet” oraz „Where the Wild Wolves Have Gone”. Nie zabrakło też starszych numerów, w tym największych szlagierów wilkołaków, wampirów i ghouli z Powerwolf takich jak „Army of the Night”, „Armata Strigoi”, „Blessed & Possesed” z albumu „Blessed & Possesed”; „Amen & Attack” i „Coelus Sanctus” z „Preachers of the Night”; „Ressurection by Erection” i „Werevolves of Armenia” z „Bible of the Beast”; „”We Drink Your Blood” i „Sacrified with Dynamite” z „Blood of the Saints” oraz „Lupus Dei” z krążka o tym samym tytule i „Kiss of the Cobra King” z debiutanckiego „Return in Bloodred”, który panowie zagrali w odświeżonej wersji wydanej niedawno na singlu w ramach celebracji piętnastolecia istnienia grupy. Nie brakowało wspólnych śpiewów, rozdzielania publiczności niczym Mojżesz, świetnego kontaktu z fanami i błogosławieństwa jak na metalową mszę przystało.

Powerwolf po raz wtóry rozsadził B90 wybuchową mieszanką złożoną z czarnego przesiąkniętego okultyzmem humoru i dowcipnymi nawiązaniami do religijnych sakramentów i chrześcijańskich wierzeń oraz wszelkich gotyckich podań i legend. Koncert był doskonale zaaranżowany, świetnie nagłośniony i ładujący pozytywną energią na wiele dni, a uśmiechniętych i wciąż podśpiewujących fanów zespołu nie zabrakło jeszcze długo po wyjściu z gdańskiego klubu. Nieco inaczej sprawa ma się z Gloryhammer, który w tym wydaniu nieco mnie rozczarował, ale i tak nie można im odmówić dania dobrego, porywającego koncertu, który również wywoływał ogromny entuzjazm i uśmiech, bo nie sposób przy ich podejściu do swojej twórczości i gatunkowych klisz nie poczuć przyjemnego wewnętrznego chichotu i magii, której w różnych formach zdecydowanie tego wieczoru nie brakowało, co również potwierdziła ogromna rzesza strzyg, wampirów, wilkołaków i gnomów w różnym wieku i wszystkich płci.