Zaledwie pół roku po wydaniu EP-ki „Embrio”, grupa Disweather wypuściła kolejny materiał o dość skomplikowanym tytule „Obsessive Compulsive Disorder Celebration”. Niestety, ale pierwsze wrażenie po odsłuchaniu jest jedno – oj pospieszyli się za bardzo, mogli jeszcze trochę nad tym popracować… Jest lepiej niż na pierwszym krążku, ale jednak to malutki krok naprzód.
Ogólne wrażenia po przesłuchaniu drugiej EP-ki Disweather mam podobne jak po pierwszej. Dużo chaosu, pomieszania z poplątaniem, które nie klei się tak jak powinno. Disweather na dzień dzisiejszy sami jeszcze nie wiedzą w jakim zmierzać kierunku, chcą zagrać zbyt wiele, ale nie tędy droga. Własna tożsamość muzyczna to ciężka sprawa i należą się im za to brawa, że nie poszli na łatwiznę kopiując wszędzie Nirvanę.
Jednak to za mało, potrzebne są jeszcze dobre piosenki. Kiedy nie silą się na oryginalność i grają prosto, tak jak w dwóch pierwszych numerach, to całkiem przyjemnie się ich słucha. Szczególnie dobrze wypada „Love Mature” z wpadającą w ucho, radosną melodią. Za to trzeci w kolejności, trwający ponad 7 minut „MJFK” to przykład przekombinowania, z którego nic sensownego nie wynika i co gorsze, rzutuje na obraz całości. Po krótkim „734”, będącym kontynuacją wcześniejszego kawałka, w „Spew Me” Disweather wraca do prostego, grungowego grania. To chyba najbardziej nirvanowa piosenka na EP-ce, brzmi niczym zaginiona kaseta z szuflady Kurta. Ostatni na krążku „Gender Blender” to z kolei najcięższa propozycja na płycie, którą psują niepotrzebne kombinacje zmieniające nastrój na bardziej łagodny.
skład:
Jan Dąbrowski – wokal, gitara
Tomek Jankowski – gitara
Jan Piłat – gitara
Wojciech Kościelak – gitara basowa
Dagmara Naczk – perkusja
1. Shoulders Shouldn’t Shout
2. Love Mature
3. MJFK
4. 734
5. Spew Me
6. Gender Blender