„Chaos Maximum (Live in Gdańsk)” to moje pierwsze zetknięcie z muzyką Planu Minimum, mimo, że na trójmiejskiej scenie zespół ten jest obecny już ładnych parę lat. Namiar na nich dostałem od Michała Steinborna, a więc człowieka, który zmiksował to wydawnictwo i nagłośnił koncert, którego „Chaos maximum” stanowi zapis. Nie miałem więc pojęcia, czego się spodziewać.
Plan Minimum można włożyć do szufladki opisanej jako „neo-punk” lub „punk kalifornijski”. Mamy tu do czynienia z graniem skocznym, melodyjnym i mocno flirtującym z popem. Nurt ten święcił swoje triumfy w czasach mojej nastoletniości za sprawą składów takich jak Bad Religion, Pennywise, Green Day i – przede wszystkim – The Offspring. Najmocniej kojarzy mi się jednak ze szczecińskim Upside Down, który swego czasu solidnie namieszał w polskim podziemiu. Słychać tu też wpływy bytów bardziej mainstreamowych, jak Pidżama Porno, czy Happysad. Jeśli lubisz takie klimaty, istnieje spora szansa, że Plan Minimum podbije twoje serce.
Panowie grają dziarsko i bezpretensjonalnie. Słychać, że jest między nimi chemia, że dobrze bawią się na scenie i potrafią zarazić tym publiczność. Wiedzą też, co robi się z instrumentami i nie boją się tego pokazać – solóweczki, unisona czy pojawiająca się od czasu do czasu podwójna stopa sprawiają, że materiał ciąży momentami w stronę heavy-metalu. Pasuje mi to – lubię sprawnie grające kapele, niezależnie od nurtu, jaki reprezentują.
Żeby jednak nie było za słodko: gdyby nie to, że postanowiłem zrecenzować tę płytę, prawdopodobnie znajomość z nią zakończył bym na pierwszym odsłuchu. Dlaczego?
Po pierwsze: przeszkadza mi wokal, a konkretnie fakt, że za często zdarza mu się nie trafiać w nuty. Mam wrażenie, że gardło wokalisty po prostu nie jest w stanie obsłużyć części wymyślonych przez zespół melodii, zwłaszcza w niższych rejestrach. Jasne – to materiał live, a poza tym punk rock, więc ciężko wymagać perfekcji. Tylko że tutaj fałszów jest tyle, że trochę mnie to odrzucało. Koncerty, zwłaszcza w Pro-rocku, gdzie zarejestrowano materiał, wybaczają takie rzeczy, jednak nie piszę recenzji koncertu, ale wrzuconej w eter muzyki. Trochę szkoda, bo ze względu na męki wokalisty fajnie zagrany i zmiksowany materiał brzmi – niestety – strasznie amatorsko.
Drugi zarzut jest czysto subiektywny: słuchając muzyki Planu Minimum mam wrażenie, że to w gruncie rzeczy miłe, grzeczne i dość zadowolone z życia chłopaki. Ja osobiście w punk rocku szukam czegoś innego – buntu, wkurwienia, przekraczania granic i czegoś, co wytrąca mnie z komfortu. Bunt Planu Minimum wydaje mi się trochę pluszowy, przy czym niekoniecznie musi to być coś złego. To dobrze, że nie udają kogoś kim nie są, żeby lepiej zmieścić się w konwencji, tylko szczerze łupią to, co im leży na serduszkach. Tyle, że do mnie akurat nie do końca to trafia.
Niezależnie od tego, że mam do tego wydawnictwa zarzuty, uważam, że Plan Minimum to fajny zespół. Jeśli masz ochotę wypić kilka piw i poskakać przy energicznej, melodyjnej nucie – śmiało ruszaj na ich koncerty. Jeśli jednak wolisz The Exploited od Pennywise, albo Dezertera od Happysadu – możesz sobie spokojnie tę płytę darować.
skład:
Grzegorz Sokólski – wokal, gitara
Marek Micał – gitara
Mateusz Dębski – gitara basowa
Jacek Serwatko – perkusja
1. O krok
2. Kontrola
3. Ego
4. Wyobrażenia
5. Atak serca
6. Pani Kierownik
7. Stary pakt
8. Nie czekaj na mnie
9. Kataklizm
10. Zauroczenia
11. Sąd dostateczny
12. Alleluja!