Szwedzka grupa Amon Amarth od kilkunastu lat podbija świat melodyjnym death metalem z tekstami inspirowanymi skandynawską mitologią i wikingami. Podczas koncertu w gdańskim B90 promowali wydany w czerwcu zeszłego roku, dziewiąty w karierze album zatytułowany „Deceiver Of The Gods”. Jednak zanim Amon Amarth rozpoczęło metalową nawałnicę, na scenie swoje umiejętności zaprezentowali Hypnos z Czech oraz lokalne Sinful Carrion.
Oba supportujące zespoły to przedstawiciele death metalowej szkoły, więc nikt nie mógł narzekać na zbyt duży rozrzut stylistyczny w stosunku do gwiazdy wieczoru. Swój krótki set Sinful Carrion poświęcili promocji debiutanckiego albumu „Just-World Hypothesis”, który ma wkrótce ujrzeć światło dzienne. Wokalista grupy Miecznik budził respekt swoją posturą, wręcz pasowałby do składu Amon Amarth. Broda jest, długie włosy są, groźna prezencja również była na miejscu. Oprócz metalowej kanonady w ich muzyce nie brakuje zwolnień, które dodają ciekawego klimatu. Rola „otwieracza” bywa niewdzięczna, ale panowie wyszli z tego obronną ręką i nie zawiedli zbierających się dopiero ludzi.
Czeski Hypnos był dla mnie największą niewiadomą. Nie licząc Master’s Hammer, muzyka metalowa naszych południowych sąsiadów jest w moim przypadku egzotyczną ciekawostką. Grupa istnieje od 15 lat, ma na koncie cztery płyty studyjne, ostatnia z nich to „Heretic Commando” z 2012 roku. Wokalista i basista grupy zaskoczył dobrą znajomością języka polskiego, wspominał też, że gościł kilka lat temu w Gdańsku w ramach trasy z Yattering. Faktycznie, w 1999 roku w Rock Cafe wystąpił ze swoim poprzednim zespołem Krabathor. Hypnos zaprezentowali w B90 solidne death metalowe rzemiosło. Widać i słychać, że to zaprawieni w bojach muzycy. Mnie ich granie specjalnie nie porwało, ale nie mam też nic do zarzucenia.
Zgodnie z planem, po krótkim intrze rozpoczął się koncert Amon Amarth. Za plecami muzyków widniała nadająca odpowiedniego klimatu grafika w stylu znanym z okładek płyt Szwedów. Ostatnio w USA przed zestawem perkusyjnym stał jeszcze imponujący dziób łodzi wikingów, na trasy z nim nie jeżdżą, a szkoda. Najważniejsza była jednak muzyka na wysokim poziomie, której nie zabrakło. Jak na klub B90 przystało, brzmienie było klarowne i odpowiednio głośne. Amon Amarth promowali nowy album więc zagrali większą część „Deceiver Of The Gods”. Jednak setlista była na tyle bogata, że nie zabrakło przedstawicieli prawie wszystkich płyt Wikingów. Na początek zaserwowali znany z teledysku „Father of the Wolf” oraz tytułowy utwór z nowego albumu, po czym przypomnieli „Death in Fire” z „Versus The World”. W sumie zagrali kilkanaście piosenek.
Szwedzi czuli się w Gdańsku znakomicie, wokalista Johan Hegg co rusz komplementował publiczność i zapewniał, że tu jeszcze wrócą. Jak na Wikinga przystało, ku uciesze publiczności pił do dna z rogu, a dobry humor nie opuszczał go przez cały koncert. Licznie zebrani pod sceną fani nie pozostawali dłużni i od samego początku entuzjastycznie reagowali na muzykę serwowaną przez Amon Amarth.
Koncert trwał około półtorej godziny, jednak czas zleciał momentalnie. Po krótkim bisie w postaci „Twilight of the Thunder God” i „The Pursuit of Vikings” światła zapaliły się na dobre i zespół wyszedł pożegnać się z publicznością. Był to kolejny udany koncert w klubie B90 i po raz kolejny pozostaje podziękować właścicielom za to, że stworzyli najlepsze miejsce w Trójmieście godne średniej wielkości koncertów. Do zobaczenia następnym razem!
fot. Dariusz DARKAN Parchem