Bluesa się dzisiaj nie gra, to gatunek niemal wymarły. Jeśli wyłączyć takie wyjątki jak Joe Bonamassa, czy kilka festiwali bluesowych w Polsce, w tym także działalność gdyńskiego Blues Clubu, to śmiało można powiedzieć, że nie ma takiego grania. Zwłaszcza w Polsce, zwłaszcza w Trójmieście. Kto w ogóle dzisiaj słucha bluesa? Kto dzisiaj gra bluesa? Poznajcie Chrisa Draha…
Chłopak ma dwadzieścia trzy lata, jest tekściarzem, gitarzystą i wokalistą. Obraca się w nurcie szeroko pojętej piosenki aktorskiej i poezji śpiewanej, coraz częściej określany mianem songwritera, łącząc w swojej muzyce inspiracje jazzowe, folkowe i bluesowe. Te ostatnie najbardziej. I najważniejsze, jest Polakiem, obecnie mieszkającym w Trójmieście i studiującym na Uniwersytecie Gdańskim, a Chris Drah to jego pseudonim artystyczny. Zwykle występuje z grupą zaprzyjaźnionych muzyków, a koncert w sopockim Instytucie Spraw Wszelakich (znajdującym się przy torze gokartowym), był jednym z pierwszych ich występów.
Jak na mały lokal jakim jest Instytut Spraw Wszelakich, a właściwie jego górna część, gdzie odbywał się koncert, frekwencja była naprawdę pokaźna, a zebrani ludzie niemal się nie mieścili. Co się tyczy grania Chrisa Draha, to zaczęli od leniwego i łagodnego bluesa, zdawać by się mogło, zabarwionego jazzem nowo orleańskim w odcieniach chicagowskich. I w zasadzie poza takie brzmienia nie wychodzili, raz po raz może akcentując żwawszą perkusją, gitarową solówką czy zagrywką, miejscami pozwalali sobie nawet na utwory zbudowane na same gitary, czy takie, w których tłem są płynące klawisze czy skrzypce. Wszystkie były utrzymane w smutnych, melancholijnych, bujających klimatach, bardziej jesiennych, aniżeli zimowych, ale także pasujących do takiego sypiącego „łupieżem” wieczoru, jak ten, który był w czwartek.
Krzysiek ma też bardzo ciekawą barwę głosu, nienachalną, lekko drżącą, a ponadto w umiejętny sposób i z dużym wyczuciem buduje klimacik i przedstawia nim emocje. Razem z muzyką tworzy obrazy, które sprawiają, że ma się ochotę usiąść z ciepłą herbatą, a najlepiej grzańcem w fotelu, z dobrą książką i nie wychodzić zupełnie na przykryty białą kołdrą świat. Na studyjne wykonania jednak chyba jeszcze poczekamy, a koncert na pewno należał do udanych.
Gdybym miał wymienić kilku artystów, którzy na pewno na twórczość Chrisa Draha mieli istotny wpływ, obok kilku znaczących twórców z początków bluesa i jazzu, na pewno musieliby się znaleźć ci późniejsi „bardowie” jak Bob Dylan, Johnny Cash, może nawet John Porter z Anitą Lipnicką. To najprostsze skojarzenia, takie które dla większości będą najbardziej zrozumiałe i oczywiste. Nie wiem czy podobne granie się w Trójmieście przyjmie, ale niewątpliwie, jest czymś innym od głównego trójmiejskiego nurtu jakim bez wątpienia jest rock alternatywny i nielubiane przeze mnie indie. Jeśli tylko będziecie mieli okazję wybrania się na koncert Chrisa Draha, to idźcie śmiało, na pewno nie pożałujecie. I jeszcze jedno: literki „h” w pseudonazwisku się nie wymawia, jest bowiem niema.