Pod szyldem „Make Europe Great Again” grupy Combichrist i Filter przemierzają Europę jako headlinerzy z niemieckim Lord of The Lost w roli supportu. W czwartek 23 czerwca zawitali do klubu B90 w Gdańsku i trzeba przyznać, że stoczniowa sceneria pasowała idealnie do industrialnych dźwięków zaserwowanych przez wszystkie trzy kapele.

Lord of The Lost inspirują się mocno gotykiem, a niski głos wokalisty nie pozostawia wątpliwości z kim mamy do czynienia. Czuć u nich silny wpływ skandynawskiej szkoły w stylu The 69 Eyes, ale inspirują się też swoimi rodakami z Rammstein czy Diary of Dreams. Z kolei pod względem rytmiki momentami nasuwało mi się skojarzenie z Combichrist czy nawet Marilyn Manson. Pomimo tego, że nie są szczególnie oryginalni, nie nudzili i ich koncert oglądało się z przyjemnością. Co ciekawe, mają w swoim repertuarze przeróbkę „Everybody (Backstreet’s Back)” boysbandu Backstreet Boys i okazało się, że fani mrocznej muzyki znają tekst tej piosenki doskonale. Może dzięki teledyskowi, w którym grzeczni chłopcy wcielają się w postacie rodem z horroru?

Dla amerykańskiego Filter była to pierwsza wizyta w Polsce i w klubie znalazło się całkiem spore grono osób, które przyszło głównie dla nich. Zespół, któremu przewodzi Richard Patrick, doczekał się swego czasu kilku przebojów takich jak „Hey Man, Nice Shot”, „Take a Picture” czy „(Can’t You) Trip Like I Do”. O ile od strony muzycznej grupa zabrzmiała świetnie, nie można tego samego powiedzieć o formie wokalnej jej frontmana. Patrick zabrzmiał niespodziewanie słabo, na pierwszy plan ponad instrumenty wysuwało się jego wycie, które sprawiało wrażenie jakby się w ogóle nie słyszał na scenie. Szkoda, bo na żywo ich muzyka brzmi jeszcze lepiej niż z płyt.

Na szczęście Combichrist pozwoliło szybko zapomnieć niesmak pozostały po Filter. Nie bez powodu z roku na rok są coraz popularniejszym zespołem, a w swoim gatunku to absolutna czołówka i koncertowa maszyna, która porywa od pierwszego utworu. Grupa, która zaczynała od agresywnej elektroniki, obecnie zdecydowanie zbliżyła się do industrialu z wysuniętymi do przodu gitarami i tak też zabrzmieli na żywo. Pewnie starym fanom niekoniecznie się takie zmiany muszą podobać, ale muszę przyznać, że nawet ich wczesne numery w stylu „Blut Royale” czy „Get Your Body Beat” w nowych aranżacjach potrafią porwać do zabawy. Może brak im tamtego specyficznego klimatu, ale dzięki temu są bardziej ludzkie i w moim odczuciu w koncertowym wydaniu lepiej sprawdza się brzmienie żywych instrumentów niż bezduszna elektronika.