7 marca z okazji nadchodzącego dnia kobiet zorganizowano specjalny koncert pod nazwą Evil Ladies Night. Wystąpiły 3 zespoły, których wspólnym czynnikiem jest dziewczyna na wokalu. Start imprezy trochę się opóźnił z uwagi na problemy techniczne, ale najważniejsze, że impreza się udała i żaden zespół nie musiał grać dla pustej sali.
Jako pierwsi mieli zagrać panowie i pani z Typhoon, niestety wokalistka się rozchorowała. Szkoda, bo byłem ciekaw czy daje radę śpiewać równie dobrze jak na nagraniach. Zamiast nich Evil Ladies Night otworzyła grupa In Nomine Dei (I.N.D.). Miałem początkowo obawy co do ich muzyki sugerując się tylko szufladką, z którą się utożsamiają. Positive christian music kojarzy się z jakimś amatorskim graniem oazowym w stylu pierwszej płyty Pneumy. Na szczęście pozory często mylą. Muszę przyznać, że zespół zrobił na mnie największe wrażenie spośród całej trójki grającej tego wieczoru. Bardzo ciekawie zaaranżowana muzyka, sporo progresywnych elementów, które jednak nie męczą jak siódma z kolei solówka w 12 minutowym utworze Dream Theater. Gitarzysta się zresztą dość mocno inspiruje panem Petruccim, na szczęście w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Muzycy grają bardzo sprawnie, specjalnie nie mam się czego czepiać. Po uśmiechach widać, że mieli niezłą radochę i o to chodzi. Na szczególną uwagę zasługuje basista. Nie dość, że paradował w kilcie i wszędzie go było pełno to jeszcze momentami odkładał basisko, brał mały bębęnek czy jak to się tam zwie, nadając utworom I.N.D. folkowo-plemienny charakter. W ich graniu przewija się czad, jak i chwila zadumy, co tworzy zgraną, spójną całość. Jeszcze kilka słów o wokalistce – mocny, wyrazisty głos dopełniał całości. Nie miała większych problemów z przebiciem się ponad instrumenty.
Po krótkiej przerwie przyszedł czas na dźwięki spod znaku gothic metalu, czyli Arshenic z Ofilią na wokalu. Nie da się ukryć, że jestem fanem takiej muzyki i zespołom z tej szufladki przyglądam się zawsze z większym zainteresowaniem. Z Arshenikiem spotkałem się wcześniej rok temu, gdy otwierali koncert Artrosis w Uchu i generalnie od tego czasu niewiele się u nich zmieniło. Chociaż wtedy wokal dźwigał zespół do góry, a tym razem schował się gdzieś w tle, a szkoda. Jednak w dalszym ciągu na tle płaczliwego ryku sporej części gotyckich wokalistek, Ofilia wychodzi obronną ręką i jest najjaśniejszym (albo najmroczniejszym jak kto woli) punktem zespołu. Za to w dalszym ciągu perkusista jest najsłabszym ogniwem. W Uchu zagrał wręcz koszmarnie gubiąc się momentami kompletnie. Tym razem aż tak źle nie było, ale sporo jeszcze chłopak musi się nasiedzieć za bębnami żeby jego gra miała ręce i nogi. Również w tym zespole basista odciąża wokalistkę w robieniu show. Ich twórca niskich tonów nie ma problemów z wychodzeniem do przodu i robieniu zamieszania. Kiltu nie ubrał, ale za to miał na sobie trochę żelastwa ;) Arshenic zgromadził też pod sceną największą publiczność.
Na koniec pojawiły się brakujące ogniwa ewolucji – Darvin. Na szczęście jak Nikolai Valuev nikt z nich nie wygląda ;) Tutaj nastąpiło apogeum problemów wokalnych – jak nie sprzęgało, to nie było słychać i na odwrót. Nie wiem czy Milena za cicho śpiewała, co nie jest niczym nowym jeśli chodzi o wokalistki, czy nie potrafiono sobie poradzić ze sprzętem. Panie z I.N.D. i Arshenic nie miały aż tak wielkich problemów, więc coś może być na rzeczy. Poza tym tak jak i w Negatywie dalej nie jestem w stanie zapamiętać ich na dłużej. Trochę dłużej został mi we łbie jeden numer, ale chyba był to cover. Niby wszystko w ich muzyce się zgadza, jest sporo energii i żywiołowości, ale na żywo nie przekonują mnie, brakuje czegoś co by wyróżniało ich na tle innych podobnie grających zespołów.
Trzeba przyznać, że pomimo początkowej nerwówki logistyczno-sprzętowej koncert należy uznać do udanych. Ludzie dopisali, after party też się udało. Następnym razem może być tylko lepiej. Już 29 marca kolejne święto i koncert w Orbitalu. Tym razem Dzień metalowca i bonusy dla długowłosych facetów ;)