Flapjack, Kozi Syn (Gdańsk, Nowa Republika 12-06-2011)

Gdańska Nowa Republika do tej pory niezbyt kojarzyła się z koncertami, tym bardziej mocnych rockowych zespołów, ale z tego co zapowiadają, po wakacjach ma się to stać normą. Niżej podpisanego cieszy ten fakt oczywiście niezmiernie, tym bardziej, że w tej chwili w Gdańsku oprócz Parlamentu nie było fajnego miejsca na większy koncert. Wybierałem się wcześniej jak sójka za morze do Republiki na Lipali i Deriglasoffa, ale dotrzeć udało się dopiero na Flapjacka. Jak to mówią – do trzech razy sztuka.

Niestety występ otwierającego wieczór Koziego Syna mnie ominął, na całe szczęście dosłownie w ostatniej chwili zdążyłem na początek Flapjacka. Pierwsze wrażenie po wejściu – klub trochę Ucho przypomina, tylko balkon nie sięga pod samą scenę. Minusem są siedziska porozstawiane z tyłu sali na drodze do baru i jakieś świecące podwyższenie pod sceną. Ale czego spodziewać się po dyskotece? Może jakoś temu zaradzą, bo nie widzę tego miejsca na takim Acid Drinkers czy innym Vaderze – remont po koncercie murowany, siniaków na piszczelach nie liczę ;)

Było to moje pierwsze zetknięcie live z Flapjackiem od Hunterfestu 2005. Tym razem pełen set i brak festiwalowego wyczerpania intensywnym uprawianiem rock and rolla sprawiły, że mogłem w pełni kontemplować ich dźwięki. Zespół skupił się przede wszystkim na swojej drugiej, najlepszej i bardzo energetycznej płycie „Fairplay”, która idealnie nadaje się do machania banią. Zwolnień typowych dla „Juicy Planet Earth” i trudniejszej muzyki było zdecydowanie mniej, ale w tym klimacie wypadł najlepiej nowy numer poświęcony zmarłemu Olassowi i przez niego napisany. Świetne balladowe intro, przechodzące w mocarny, ciężki refren. Intryguje od pierwszych dźwięków. Coś czuję, że będzie to najlepszy numer na nadchodzącym albumie, przebijający singlowy „Black Leather Couch”, który również zagrali.

Co cieszy, wokalista grupy Guzik pomimo większej liczy koncertów z Homosapiens niż Flapjackiem nie zapomniał jak się macha głową. Wszędzie go było pełno, nawet zapuścił się z mikrofonem w moshujący tłum pod sceną. Chociaż i tak największy power tej grupie daje Ślimak. To co koleś wyprawia za swoimi bębnami jest prawdziwą esencją koncertowej energii. Niesamowita moc i skuteczność młota pneumatycznego.

Koncert Flapjacka z pewnością miał coś z klimatu lat ’90. Zarówno muzycznie jak i personalnie. Odniosłem wrażenie, że większość publiczności stanowiła gwardia, pamiętająca klimat starego Kwadratu. Nie powinno to dziwić, w końcu od 1997 panowie nie wydali nowego albumu i młodzież mogła się na nich nie natknąć na jutubie czy wrzucie. Chociaż na frekwencję nie ma co narzekać, bo pojawił się całkiem spory tłum ludzi.