Koncert Grzegorza Skawińskiego to prawdziwe gitarowe święto. Potężna dawka czystego rocka, niesamowitych riffów i miłości do muzyki. Trasa „Me & My Guitar Tour” udowadnia, że „rock’s not dead”, o czym mogli się przekonać zebrani na koncercie w sopockim Sfinksie.
W klubie tłumnie zjawili się miłośnicy gitarowego grania. Przybyli także przedstawiciele trójmiejskiego ciężkiego brzmienia, m. in. Krzysztof „Sado” Sadowski (Vulgar), Adam „Nergal” Darski i Tomasz „Orion” Wróblewski (Behemoth), a także ludzie, którzy przyczynili się do stworzenia projektu „Me & My Guitar”. Mimo całkiem pokaźnego tłumu, koncert wydał się kameralny, niemal intymny, grany dla przyjaciół. Tym bardziej był ważny dla zespołu związanego z Trójmiastem, jak i dla wszystkich fanów muzyki gitarzysty.
Koncert w Sopocie był też świętem gitar Skawińskiego, a grając na każdej z nich pokazywał swój kunszt. Można o nim mówić sporo, ale nie można mu zarzucić, że jest słabym gitarzystą. Bo gitarzystą jest znakomitym, swoimi popisami nie pozostawił co do tego żadnych wątpliwości. Z uśmiechem na twarzy wyczarowywał ze swoich instrumentów cudowne dźwięki.
Występ nie udałby się bez towarzyszących mu muzyków: wieloletniego przyjaciela, basisty Waldemara Tkaczyka, „najbardziej rockowego klawiszowca” – Wojciecha Hornego i perkusisty – Adama Tkaczyka. Cały zespół zafundował publiczności spotkanie z rockiem w najlepszej postaci. Radosna atmosfera koncertu utrzymywała się od początku do końca. Show tego wieczoru Skawińskiemu skradł jednak Adam Tkaczyk. Swoim solo na perkusji wprowadził w zachwyt całą publiczność. A podziwiać było co, bo jest niesamowicie utalentowanym młodym perkusistą o niespożytych pokładach energii. Jego popisy były nagrodzone gromkimi brawami i szczerymi wyrazami uznania wśród słuchaczy.
Zespół zagrał nie tylko utwory z płyty „Me & My Guitar”, ale również te z wcześniejszego okresu twórczości gitarzysty, jak np. „Z tobą czy bez ciebie”. Fani mogli przypomnieć sobie też okres Skawalkera czy O.N.A. W tym drugim przypadku ten i ów zaczął podśpiewywać przy instrumentalnej wersji piosenki „Drzwi”. Z nowej płyty nie zabrakło nostalgicznych utworów, takich jak „Over the mountain”, ale i ostrzejszych, w tym „Last thing” czy „New better world”. Słowem, koncert mienił się całą paletą gitarowych barw. A skoro o barwach mowa, to tego wieczora każdy miał rockową, czarną duszę.
Właściwie nie ma się do czego przyczepić – koncert był bardzo dobrze przygotowany, można tylko odnieść wrażenie, że był za krótki i pozostawił niedosyt. Pół żartem, pół serio zżera lekki żal, że Skawiński nie gra tylko takiej muzyki, bo widać, że jest wprost do niej stworzony. Pozostaje tylko pogratulować koncertu i mieć nadzieję, że pojawi się następna, równie dobra płyta, co „Me & My Guitar”.