My Own Abyss, Void of Echoes, Asylum Awaits (Gdańsk, Pub Torpeda 25.10.2024)

25 października w Pubie Torpeda na Gdańskiej Morenie odbył się pierwszy koncert zespołu My Own Abyss w ramach jesiennej trasy koncertowej promującej ich najnowszy album „Dead End”. Lokalnymi supportami byli Void of Echoes oraz Asylum Awaits. Koncert zaczął się z lekkim opóźnieniem, ale w końcu scenę wjechały młode wilki gdańskiej sceny metalcore, czyli Asylum Awaits. Młode wilki to nieprzypadkowe określenie – nie tylko pod względem stażu, ale i wieku.

Asylum Awaits / fot. Paweł Czarnecki

Widać, że czerpią inspiracje z takich zespołów jak Attack Attack, z wczesnych dokonań Asking Alexandria czy Bring Me The Horizon. Ich muzyka to połączenie chugujących i czasem punkowych riffów, syntezatorowych wstawek oraz screamu i growlu przeplatanego czystym śpiewem wokalisty. Mimo krótkiego stażu, na ich występie sala była wypełniona w 70%.

Podczas zapowiadanego najdłuższego utworu w sekcji breakdown niespodziewanie pojawiły się klawisze, wokal oraz lekka perkusja. Stanowiło to bardzo ciekawy oddech od reszty ciężkości – klimat zwolnienia trwał do końca piosenki, okraszony mocną gitarą i fry screamem.

Była też piękna ballada z klawiszami rodem z kościoła, skierowana do zakochanych par – w której tego wieczoru doświadczyliśmy pierwszego circle pit.

Podsumowując: jeśli Asylum Awaits konsekwentnie będą występować, to w najbliższych latach wróżę im przyszłość na naszej małej trójmiejskiej scenie metalcore, jak i poza nią. Zdarzyło się kilka wpadek niezgrania, ale to nie wpływa na całość odbioru koncertu.

Następnie na scenie pojawili się Void of Echoes. Ich występ zaczął się chwilę po 20:30 i od razu słychać, że jest to zespół zgrany, mający swoje określone brzmienie. Gitary idealnie synchronizują się z basem, wokal ma ostry fry scream – wokalista bardziej operuje nim bezpiecznie w tych rejestrach niż growlem. Nie ukrywam, że przydałoby się więcej growlu, który dodałby mocniejszego wydźwięku w numerach. Osobiście jestem fanem Void of Echoes od ich pierwszego koncertu, który sonicznie nie był idealny, ale dziś naprawdę słychać ciężar.

Void of Echoes / fot. Paweł Czarnecki

Wokal często śpiewa cleany, trochę za cicho, ale instrumentalnie jest rzeźnia. Co jakiś czas wspierany jest przez drugiego gitarzystę podczas melodyjnych refrenów. Cały set był bardzo dobrze dopracowany, praktycznie zero przerw – publika świetnie się bawiła. I oto chodzi w tej muzyce.

Jeszcze lepiej się robi, gdy następuje zmiana gitar, gdzie jest więcej strun, a co za tym idzie – niszy strój. Wtedy już nie ma przebacz i otwierają się bramy piekieł, pod sceną panuje istne szaleństwo.

Podsumowując: Void of Echoes to obecnie najmocniej działający skład na trójmiejskiej scenie metalcore. Solidnie naoliwiona maszyna, którą mogę polecić z całym sercem.

Przyszedł czas na headlinera wieczoru czyli My Own Abyss. Intro „Gangsta’s Paradise” Coolio na dobry początek, następnie wchodzi perkusja i gitary. To profesjonalne metalcore’owe granie prosto z Krakowa i czuć, jakby Pub Torpeda była za mały na ten soniczny atak. Jedyny minus, że bas jest samplowany – co jest tylko moim osobistym zarzutem, inni mogą na to w ogóle nie zwrócić uwagi.

My Own Abyss / fot. Paweł Czarnecki

Po trzech piosenkach wjeżdża znów drum intro razem z mosiężnymi gitarami plus samplerem, a następnie zaczynamy utwór od breakdownu. Kolejny moshpit dzisiejszego wieczoru tylko podkręca My Own Abyss. Warto wspomnieć, że kapela przyjechała z własnym oświetleniem, idealnie zaprogramowanym pod klimat każdego numeru, co potęguje odbiór ich występu.

Słychać u nich inspiracje nowoczesnym metalcorem – np. w niektórych momentach werbel jest podbijany samplem z reverbem. Albo częste zmiany tempa, mocarny sampel rodem z Northlane oraz przerwy, aby dodać kopa.

Wokalista My Own Abyss świetnie manewruje pomiędzy potężnym fry, a clean refrenami, perkusista zalewa publikę double kickiem i przejściami na tomach, a gitarzyści nie szczędzą sobie mosiężnych riffów z okazjonalną solówką. Oczywiście nie można zapomnieć o ścianie śmierci – wokalista z chęcią zaprosił do tańca, a publika posłuchała na 200%.

Podsumowując: jeśli jeszcze nie byłeś na koncercie My Own Abyss, to nie warto zwlekać. Energia nie z tej ziemi.