Debiutancka płyta Obscure Sphinx „Anaesthetic Inhalation Ritual” narobiła sporego zamieszania nie tylko w post metalowym świecie. Ciężko przebić taki materiał, ale wydany jesienią zeszłego roku „Void Mother” postawił poprzeczkę jeszcze wyżej. Ostatnio gościli w Gdańsku, zresztą również w Klubie B90, jako support Behemoth. Z tego zadania wywiązali się lepiej niż dobrze. Tym razem Obscure Sphinx zagrali jako headlinerzy i nie było wątpliwości, że ze swoim graniem mogą śmiało podbijać świat.
Najpierw jednak scena należała do francuskiego Dirge. Nie była to ich pierwsza wizyta w Polsce, mieli wcześniej okazję gościć w kilku polskich miastach. Tym razem przyjechali z nowym albumem, wydanym w marcu tego roku „Hyperion”. Ich muzyka oparta jest na transowym sludge i doom metalu w wolnych tempach. Całość spaja mocny, growlowany wokal, wspierany momentami przez bardziej czyste partie drugiego gitarzysty, jednak lepiej jakby zostali tylko przy pierwszej opcji. Ich utwory są długie, dość monotonne, każdy trwa w okolicach 10 minut i na dłuższą metę obcowanie z ich muzyką w wydaniu koncertowym było nużące. Dirge grali całą godzinę, lepsze wrażenie by na mnie pozostawili po krótszym secie.
Koncert Obscure Sphinx od samego początku był wyjątkowym widowiskiem. Począwszy od klimatycznego intra, przez grę świateł i zachowanie muzyków na scenie. Ich transowa, momentami wręcz plemienna muzyka potrafi wniknąć do głębi. Dla wielu osób obecnych w klubie B90 było to hipnotyzujące przeżycie. Zespół potrafi stworzyć niesamowity i wychodzący poza muzyczne ramy klimat. Wokalistka Zosia Fraś jak zawsze była zachwycająca, nie dało się oderwać od niej wzroku kiedy poruszała się w charakterystyczny sposób na scenie. O nudzie mowy nie było, także od strony muzycznej dzieję się u nich sporo. Zmiany temp i nastrojów, potrafią wjechać z siłą czołgu mocarnymi riffami by za chwilę cicho plumkać. Obscure Sphinx brzmią potężnie, chwytają za trzewia z morderczą skutecznością i precyzją, czuć litry potu wylanego na sali prób zanim doszli do tego poziomu. Grali ponad godzinę, ale pozostał niedosyt, mogliby się produkować jeszcze drugie tyle. W setliście oprócz utworów z promowanego „Void Mother” nie zabrakło też sporych fragmentów debiutu, w tym entuzjastycznie przyjętego „Nastiez”, które zagrali na sam koniec. To genialny numer, który zawsze powoduje żywsze podrygi publiczności.