W niedzielę 25 sierpnia do gdyńskiego Blues Clubu zawitał fiński zespół z niezwykle ciekawie brzmiącą nazwą Pippurikirurgi ja Ohitusleikkausorkesteri. Kim są ci młodzi muzycy? Studentami z Helsinek, którzy wykonują własne interpretacje The Beatles. Tylko, że zespołów grających covery jest mnóstwo i powstają jak grzyby po deszczu, a żeby porywać się na taką legendę, jaką są Brytyjczycy, to trzeba mieć nie lada tupet albo być kompletnym szaleńcem. Albo mieć oryginalny pomysł na wykonania.
Pippurikirurgi rozpoczął swój występ od utworu „I’ve just seen a face”, a następnie „Lady Madonna”. Początek spokojny, był tamburyn, kontrabas, akordeon – nic dziwnego. Ale już przy kolejnym wykonaniu – „When I am sixty four” – wokalista Juuso Waris pokazał, że nie wystarczą mu zwykłe instrumenty. Swoją wesołą wersję wzmocnił akcentem dzwonka rowerowego, a także trąbką… rowerową. Zespół oprócz wykonywania piosenek przekomarzał się między sobą, próbował również rozbawiać publiczność, chociaż już i tak wystarczająco zabawiali słuchaczy swoimi wykonaniami. Każda z wersji Beatlesów była bardzo oryginalna, grali ich klasyki, ale w tak odświeżony i zabawny sposób, że na każdej twarzy w Blues Clubie tkwił ciągle uśmiech. Przy „Taxman” pojawiła się fujarka i rytmy niczym u Kusturicy. Wersja „Eleonor Rigby”- bardzo udana.
Przy każdym kolejnym utworze zastanawiałam się jakie to kolejne ciekawe instrumenty pojawią się na scenie i co też Juuso Waris wyciągnie ze swej magicznej skrzynki. „Michelle” to był dopiero popis. Gwizdek – jeszcze można zrozumieć użycie jako instrumentu muzycznego, ale zabawkowy prosiak przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Koniec tego utworu był interesujący – akordeonista Juska Ojajärv każde słowo wokalisty zagrywał akordeonem nie dopuszczając Warisa do głosu. Ale w końcu wokalista się przebił. Muzycy świetnie żonglowali muzyką i tryskali humorem. Przy „You’ve got to hide your love away” zespół zachęcał do wspólnego śpiewu po czy po wstawce „In the jungle, the mighty jungle” nastąpiła krótka przerwa.
Po powrocie na scenie królowała płyta „Abbey Road”. Kto mógł wpaść na pomysł, aby „Come together” wykonać w rytmie tanga? Jedynie Pippurikirugi mogli spróbować takiej wersji i poradzili sobie rewelacyjnie! Kolejnym utworem było „Something” („that something is Something, dude”). Jeżeli chodzi o cover „Oh! Darling” to sądziłam, że zaakceptuję w innej odsłonie jedynie w wersji Dany Fuchs i Martin Luther McCoy, ale jednak ci młodzi muzycy ponownie mnie zaskoczyli i zafascynowali. A znacie historię powstania piosenki „I want you (she’s so heavy)”? Tego wieczoru można było poznać alternatywną fińską opowieść – To Paul McCartney podczas swojej wizyty w Finlandii chciał zadedykować piosenkę pewnej ciężkiej Fince, w której się zakochał. A „Here comes the sun” (okraszone fińskim i niemieckim) powstało, gdy The Beatles miało tournee po Finlandii i śpiewali na cześć słońca i lata, które trwa w tym kraju „aż” trzy miesiące.
Z większych hitów usłyszeliśmy jeszcze m.in. „Lucy in the sky with diamonds (tylko jakimś dziwnym cudem na sam koniec wyszło „Lucifer in the sky with demons”….), podczas którego zespół poczęstował co odważniejszą część publiczności skandynawskim „przysmakiem” – lukrecją (Waris: Ha! Teraz jak już zjedliście to mogę Wam powiedzieć, że to wcale nie była lukrecja. To było LSD i teraz zaczniecie śpiewać i tańczyć!), „Obla di obla da” czy „Day tripper”.
Koncert należy zaliczyć do niezwykle udanych, atmosfera Blues Clubu również zrobiła swoje. Pippurikirurgi zaprezentowali rewelacyjne wykonania, pokazali, że można wykonać The Beatles w bardzo oryginalnej wersji i zabawiać przy tym swoją publiczność. Zespół bawił się stylami muzycznymi, instrumentami. I to, że jedynie wychwalam ich występ i nic nie zarzucam nie jest wynikiem tych „pysznych” cukierków lukrecjowych. Wcale, a wcale. Ale czy to aby na pewno była tylko lukrecja….?
