Venom Inc. przyjechał do Polski z trzema koncertami – w Łodzi, drugi w Gdańsku w klubie B90 i kolejny w Bielsku Białej. Jako supporty wystąpiły cztery formacje z różnych zakątków świata: Vital Remains z USA, Mortuary Drape z Włoch, Nervochaos z Brazylii oraz Desecrator z Australii.
Dopiero na dzień przed wydarzeniem organizator opublikował rozpiskę czasową, co spowodowało, że większość zainteresowanych nie zobaczyła pierwszych supportów, przekonana że cała impreza zacznie się później. W momencie otwarcia bram pod klubem stało kilka osób, a już pół godziny później na scenę wyszedł pierwszy zespół.
Był nim pochodzący z Australii thrashmetalowy Desecrator. Braki pod sceną nie zniechęciły chłopaków i dali full żywiołowy koncert. Bardzo mi się podoba, gdy kapela bez względu na frekwencję na sali daje z siebie wszystko. Jeśli chodzi o stylistykę przez nich prezentowaną, to miałem wrażenie, że ktoś włączył „Ride The Lightning” Metalliki. Szybkie thrashowe tnące kawałki przewinęły się błyskawicznie. Gdyby wpuścić tych Australijczyków do małego klubu, to nie pozostawiliby na publice suchej nitki i wykręcili niezły młyn. Idealna muza na koncerty.
Po krótkiej przerwie na scenie pojawili się Brazylijczycy z deathowego Nervochaos. Od pierwszych taktów moją uwagę zwrócił wokalista Lauro, miał charakterystyczną „barwę growlu”, momentami w wyższych rejestrach przypominającą mi Vorpha z Samaela z pierwszych płyt. Zagrali prosty death metal oparty na antychrześcijańskim przesłaniu. Nie sposób nie wspomnieć o gitarzystce Cherry (bardzo specyficznej urody), która wspomagała swymi krzykami wokalistę. Lauro miał dobry kontakt z publicznością, która bardzo powoli zaczęła zbierać się pod sceną.
Następni do golenia wyszli Włosi z kultowego Mortuary Drape. Obchodzą w tym roku swoje trzydziestolecie istnienia. Jest to jedna z pierwszych kapel black metalowych w tym kraju. Na środku sceny stała ambona z logo zespołu, odwróconym krzyżem i inną diabelską symboliką. Muzycy prezentowali się w cienkich płaszczach z kapturami, pod którymi chowali twarze umazane corpse paintem. Jeśli chodzi o kwestię umiejętności technicznych, to tutaj naprawdę pierwsza klasa, bardzo dobrze zgrany i przygotowany skład. Lata praktyki robią swoje. Niewąskiej postury wokalista raczej leniwie zachowywał się na scenie, ale do jego głosu nie dało się przyczepić. Efekt pogłosu na wokalu dodawał mistycyzmu całej oprawie ich występu. Śmiało mogę powiedzieć, że był to koncert wieczoru.
Amerykańskie Vital Remains ma na swoim koncie sześć płyt studyjnych, z czego dwie ostanie nagrane z Glenem Bentonem, wokalistą znanego i kultowego Deicide. Absolutnie mnie nie porwali. Nie mam pojęcia czego tu zabrakło. Niby biblia została spalona, niby wokalista bardzo słusznie zagrzewał zebranych do moshowania. Używał często polskich słów, przeważnie oczywiście przekleństw, co spotykało się z aplauzem. Namówił nawet część pospólstwa do „ściany śmierci”. Ale brzmiało to wszystko jakoś tak mało deathowo. Dlatego zdecydowanie wolę death metal europejski, z bardziej rdzennym, surowym brzmieniem. Poza tym Vital Remains od dziewięciu lat nie wydali żadnej płyty. Do roboty!
Cały występ Venom Inc podsumuję tak: za głośno!!! Nie wiem, czy dźwiękowiec zrobił sobie urlop uprzednio odkręcając wszystkie gałki na maxa, czy to tak ma być, czy może ja już się tak zestarzałem, że nie mogę zdzierżyć więcej niż dwa miliony decybeli, bo tyle chyba było. Nie po to ludzie przychodzą na koncert, żeby stracić słuch, tylko po to, żeby zrozumieć i usłyszeć chociaż trochę tego, co zespół ma do zaoferowania. Ja wiem, że to musi być głośno, wiem że Venom zawsze grał głośno, bo to rock`n`roll itd. Ale bez przesady, tego nie dało się słuchać. Od pierwszych dźwięków bas ze stopą rozrywał jelita, a wokalu zero. Gitara z jakimś reverbem czy czymś tam, odkręcona do granic możliwości. Ja rozumiem, że oni tego na scenie nie słyszeli, ale taki Mantas stówy by nie dał za bilet na tak tragicznie nagłośniony koncert. Pomijając absolutną wtopę nagłośnieniowca, Venom Inc standardowo zagrało to, co powinni. Ze sceny poleciały same szlagiery. Nie ma sensu żebym tutaj wszystkie tytuły przytaczał, kto zna ich twórczość, ten wie o co chodzi.