Kiedy Warduna po raz pierwszy zagrała w Gdańskim Teatrze Szekspirowskim w 2017 roku, biletów zabrakło trzy miesiące przed koncertem. Tym razem dwa dni po wystartowaniu sprzedaży, blisko rok przed występem Norwegów o wejściówkach w oficjalnej sprzedaży można było już tylko pomarzyć. To chyba jeden z najszybciej wyprzedanych koncertów w Trójmieście, co dobitnie świadczy o popularności muzyki Einara Selvika i jego zespołu w Polsce.
Bieżący rok jest dla Wardruny czasem wspomnień. Dokładnie dziesięć lat temu ukazał się ich debiutancki album „Runaljod – Gap Var Ginnunga”, więc obecna trasa jest podsumowaniem dotychczasowej działalności i zespół skupił się przede wszystkim na swojej płytowej trylogii runicznej. Sporo utworów pochodziło z mojej ulubionej trzeciej części „Runaljod – Ragnarok”. Cieszy to o tyle, że ich ostatni album „Skald” z 2018 roku nie do końca mi podszedł, oprócz może dwóch utworów, w tym genialnego „Voluspa” (którego zresztą nie zabrakło w Gdańsku), na dłuższą metę mnie zwyczajnie wynudził.
W zasadzie dobór repertuaru i przedstawienie od strony wizualnej były bardzo podobne do tego, co miało miejsce w Gdańskim Teatrze Szekspirowskim w październiku 2017 roku. Zamiast fajerwerków, zespół stawia na muzykę i udaną grę świateł poprzez rzucanie na tło cieni kształtów ciał muzyków i ich instrumentów. Nikomu ta powtórka z rozrywki jednak nie przeszkadzała, zespół tworzy na tyle niesamowity i oryginalny klimat, a ponowne obejrzenie koncertu Wardruny tylko pozwala wyciągnąć więcej smaczków z występu. To tak jak z niektórymi filmami i płytami – dopiero kolejne obejrzenie czy przesłuchanie pozwala na lepsze delektowanie się zaprezentowaną zawartością. Zresztą obcowanie z muzyką Wardruny na żywo to nie jest uczestnictwo w typowym koncercie. Tutaj liczy się przede wszystkim odpłynięcie, przeżywanie tego wewnątrz siebie, a nie bycie częścią wspólnoty. Jakkolwiek to górnolotnie by nie zabrzmiało – to nie piwko, klaskanie w rytm i machanie banią, tylko coś więcej, coś co można potraktować jako wręcz duchowe przeżycie. Sama muzyka Wardruny wymyka się ze schematów tradycyjnie pojmowanej piosenki, tutaj folk spotyka filmowy patos momentami przechodzący w coś na kształt rytualnego transu tworząc niesamowity klimat. Cały koncert to jednoczęściowy spektakl, bez zbędnych przerw i zagadywania publiczności. Dopiero przed bisem Einar Selvik powiedział kilka słów, komplementował gorące przyjęcie i polskich fanów. Zresztą ludzie nie dali mu zejść ze sceny i na sam koniec po bisowym „Helvegen” zagrał w pojedynkę niezwykłe „Snake Pit Poetry”.
Popularność Wardruny nie słabnie, czego dowodem był udany koncert w Gdańskim Teatrze Szekspirowskim. Zespół gra na własnych zasadach w swojej własnej lidze, a ich każdy występ jest wyjątkowym świętem, bo ich trasy są jak na obecne standardy bardzo krótkie. Tym bardziej cieszy, że muzycy tak sobie upodobali Polskę i po zaledwie po dwóch latach mieliśmy szczęście gościć ich ponownie w Gdańsku.