Grupa Pigface Beauty ostatnio gra w Trójmieście tak często, że zadomowiła się tu niczym lokalna kapela. Ich muzyka to radosny rock and roll, bez zbędnej filozofii i udziwnień. O muzyce swojego zespołu, ale i samych muzykach, inspiracjach i planach odpowiada wokalista grupy, Tornejdo.
Mikołaj Wesołowski: Jako, że to portal trójmiejski, to zaczniemy z nutą patriotyzmu lokalnego. Lubicie tutaj przyjeżdżać? W końcu w ostatnim czasie graliście w Gdańsku trzykrotnie.
Tornejdo: Jasne że lubimy! Trójmiasto to mocno się trzymające rockandrollowe miejsce na mapie kraju, więc granie w takim towarzystwie to przyjemność. To, że graliśmy w ostatnich miesiącach trzy razy to plątanina pozytywnych zbiegów okoliczności. My się cieszymy, że mamy możliwość grania u Was i mamy nadzieję, że to nie jest nasze ostatnie słowo w tych rejonach.
M: Jesteście z Białegostoku, a basistę Brovara znaleźliście aż w Gdańsku. Skąd taki, a nie inny wybór? Odległość nie przeszkadza w działalności zespołu?
T: Trochę tutaj pomogła znajomość Brovskiego z Szarmanckim (Icanraz). Poznali się gdzieś w trasie i jak widać zażarło. Wszystko to złożyło się w momencie jak zespół opuścił poprzedni basista – Grzesiek. W sumie 5 minut po tym jak dowiedzieliśmy się o tym, że brakuje nam basisty, mieliśmy już Brovara, bo akurat okazało się, że jest zainteresowany. Co do odległości, to prawda, że nie gramy w pełnym składzie regularnych prób, ale jakoś specjalnie nie przeszkadza nam to w tworzeniu materiału. Każdy z nas ma łeb pełen pomysłów i w dobie internetu, komórek i tym podobnych wynalazków przekaz informacji jest mocno ułatwiony tak więc myślimy, że działalność zespołu zmierza w dobrym kierunku.
M: Moje skojarzenia z muzyką z Białegostoku, nie licząc disco polo, oscylują wokół Cochise, Hermh i Devilish Impressions. Jak wygląda sytuacja zespołów w waszym rejonie? Czy ciężko przebić się z rockiem w krainie disco płynącej?
T: A ja znam lepsze skojarzenia z muzycznym Białymstokiem niż Cochise czy Black Metal. Mamy tutaj przepiękne kobiety i najlepszy bimber w kraju. Co do muzyki to są również dobre zespoły, ale przebić się nam wszystkim jest trudniej. Mam tutaj na myśli Complane chociażby. „Other Point of View” to moim zdaniem dobry album. Polecam. Szkoda tylko, że żeby trafić na szersze wody potrzebny jest dobry żaglowiec. Hermh trochę ostatnio ucichł, ale myślę, że to cisza przed burzą. Devilish Impressions to bardziej Opole (Quazarre), Białystok (Icanraz) i Londyn (Vraath). Świetna ekipa i dane mi było spędzić z nimi wiele wesołych momentów. Fanem Black Metalu nie jestem, ale „Simulacra” od kilku miesięcy śmiga ze mną w samochodzie i uważam, że to dobra płyta. Pozdrawiam ich serdecznie! A czy ciężko się przebić z rockiem tutaj? Zależy czego się oczekuje. Mamy na flaszkę dobrego burbona, ale nie mieszkamy w willach z basenem i nie jeździmy maybachami. W Białymstoku trochę bałaganu zrobiliśmy i mamy tutaj świetną publiczność. Czas sunąć dalej.
M: W skład Pigface Beauty wchodzą m. in. ludzie znani z black metalowych zespołów. Zupełnie jak norweski Chrome Division czy polski Black River. Gracie też podobną muzykę. Co was od nich wyróżnia?
T: To, że jeszcze nie jesteśmy znani. W naszej muzyce można znaleźć wiele skojarzeń z różnymi wykonawcami. Nie unikamy tego celowo, bo przesiąknięci jesteśmy rock’n’rollem i doszliśmy do wniosku, że specjalnie kombinować nie będziemy. Gramy to co gramy, więc cierpcie albo bawcie się z nami.
M: Od niedawna gra z wami nowy gitarzysta Mateusz Demianiuk. Jak wam się układa współpraca?
T: Mateusz jest młodym, dobrym gitarzystą ze świetnym feelingiem. Szybko opanował materiał i rewelacyjnie się w nim znalazł. Dobrze się uzupełniają do spółki z Illyą i robią kawał dobrej roboty. Takich osób można nam tylko pozazdrościć…jak nas wszystkich zresztą.
M: Macie na koncie promocyjną EP-kę. Kiedy planujecie wydać pełen materiał? Pracujecie już nad nim?
T: Mamy nadzieję zakończyć prace nad płytą do końca tego roku. Część materiału jest wciąż w procesie powstawania, ale jak wspominałem wcześniej każdy z nas ma wiele pomysłów i pracujemy nad ich realizacją. Chcemy też niebawem nagrać kilka nowych numerów i pobawić się brzmieniem i aranżacjami. Myślę że efekt będzie ciekawy.
M: Na koncertach gracie „Ace of Spades” grupy Motorhead. To ważny dla was zespół i inspiracja?
T: Zdarza się nam również grać inne covery. Motorhead nie jest naszą jedyną inspiracją, ale zespół jest dla nas ważny i moim zdaniem fenomenalny. „Ace of Spades” to świetny numer i dobrze się wpasował w set więc go gramy. Jeżeli znajdziecie w naszej muzyce innych wykonawców, którzy wywarli wpływ na naszą muzykę, to znaczy, że tak właśnie jest. Tego się nie wyrzekniemy.
M: Będąc na waszym koncercie zauważyłem, że jest radość na scenie. Dobra zabawa jest najważniejsza w graniu rock and rolla czy liczy się coś innego?
T: Radość jest również poza sceną. W naszym przypadku bez dobrej zabawy w tym gronie nie kontynuowalibyśmy dalszej działalności czy też współpracy. Czy to jest najważniejsze w graniu rock and roll’a? Myślę że radość z tego co się wspólnie robi jest bardzo ważna w każdym przypadku, nie ważne czy to jest wspólne granie, zrobienie flaszki w parku czy lepienie bałwanów na czas. Jeśli tak nie jest to po jaką cholerę się ze sobą męczyć? Nas cieszy to co robimy i tego życzymy sobie do końca świata… albo o jeden dzień krócej.
M: Dzięki za wywiad!
T: Również dziękujemy. Zapraszamy na koncerty!