Nie wiem dlaczego skrzywdzili się taką nazwą, ale z obecną niezbyt wiele zdziałają. Analkaida pasuje mi bardziej do kabaretu w stylu Kabanosa, albo do kapeli grindcorowej – stali by w rządku z takimi tworami jak Odbyt, Mięso, Łeb Prosiaka. Nie zmyślam, istniały w Polsce takie kapele! Muzyka Analkaidy ma się kompletnie nijak do nazwy. Nie prościej przemianować się na Kaida czy HerKaida, czy coś zupełnie innego?
Ale wracając do koncertu… W internecie nie znalazłem żadnych nagrań zespołu, dowiedziałem się jedynie, że grają rocka, istnieją 3 lata i będzie to ich pierwszy występ z nową wokalistką. Okazało się, że dziewczyna nie tylko ładnie wygląda, ale i fajnie śpiewa i nie boi się sceny. Z pewnością podczas tego wieczoru była najmocniejszym punktem zespołu. Mocny głos, na szczęście bez perfidnego podrabiania Orthodox czy Chylińskiej.
Jak wiadomo debiutantom trzeba przypiąć jakąś łatkę bardziej znanych wykonawców. W przypadku Analkaidy najbliższe moje skojarzenia to Guano Apes oraz nasze trójmiejskie Milczenie Owiec. Czyli muzyka oparta na solidnym rockowym fundamencie, ze sporą dozą melodii. Trzeba przyznać, że zagrana przyzwoicie, co prawda bez fajerwerków, ale i bez widocznych skuch. Poza tym publiczności bardzo się podobało. Za szybko nie pozwolono im zejść ze sceny, bisowali chyba ze 3 razy. Przed ostatnim wejściem zaczęli zwijać sprzęt, ale szybko podłączyli co trzeba i zagrali ostatnie piosenki.
Koncertowy debiut dla wokalistki z pewnością udany, szczególnie na takiej imprezie gdzie panuje wręcz rodzinna atmosfera. Na pewno wybiorę się na ich koncert jeszcze nie raz, tylko proszę – zmieńcie nazwę!