Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się aż takich tłumów na koncercie Jelonka. W końcu muzyka instrumentalna, której przewodzą skrzypce z definicji nie powinna powodować masowego zainteresowania słuchacza. Drugie zaskoczenie – dawno nie byłem na tak dobrym, energetycznym i z pasją zagranym koncercie. Za coś tego Złotego Bączka na Woodstocku dostali. Ale po kolei…
Supportującego Access Denied niestety nie zdążyłem zobaczyć, skończyli akurat gdy oddawałem kurtkę do szatni. Chwilę później, około godziny 20 na scenie pojawił się Jelonek wraz ze swoim czteroosobowym zespołem. Setlista koncertu nie była zaskoczeniem dla tych co widzieli Jelonka wcześniej albo oglądali woodstockowe DVD – oprócz piosenek z debiutanckiego albumu skrzypka na program występu złożyły się także dwie piosenki z repertuaru Ankh („Kraina umarłych wg. A. Vivaldiego” i „24 wg. A. Paganiniego”), oraz kolejne dwie wariacje wokół muzyki klasycznej (chopinowska oraz „Wilhelm Tell” Rossiniego). Do tego zespół zagrał też rockowe covery – „Voodoo Child” Hendrixa, „Breaking The Law” Judas Priest oraz chyba najlepiej przyjęte przez publiczność „Sad But True” Metalliki ze świetnym solem na skrzypcach. Te trzy ostatnie były także jedynymi piosenkami z wokalem, za który odpowiedzialni byli basista i gitarzysta.
Widać było, że muzycy świetnie się bawili. Do tego mieli spory dystans do siebie. Podczas „Elephant’s Ballet” wyszli nawet ubrani w maski gazowe, a Jelonek założył hełm z rogami. Czuć było także ogromną radość grania dla zebranych ludzi oraz nieukrywane zaskoczenie zespołu tak wspaniałym przyjęciem. Od pierwszego numeru publiczność dawała z siebie wszystko, a Jelonki nie pozostawali dłużni. Totalne szaleństwo bez granic stylistycznych, momentami miało się wrażenie, że zamiast na rockowym koncercie ze sporą ilością nawiązań do muzyki klasycznej jesteśmy na potupajce w jakiejś stodole. Był nawet weselny „wężyk”. Brakowało tylko siana pod nogami, a przenieślibyśmy się na karty „Chłopów” czy innego „Wesela”. Pod koniec było nawet „sto lat” odśpiewane przez publiczność, po chwili podchwycone także przez muzyków.
Muszę przyznać, że jestem pod ogromnym wrażeniem koncertu Jelonka. Dawno tak dobrze się nie bawiłem na koncercie. Od pierwszych minut jego muzyka poniosła mnie na tyle, że „zaatakowałem” scenę pierwszy raz od zeszłorocznego Sonisphere. Nie wiem czy to dobra rekomendacja, ale chyba takie wyznanie „starego” bywalca koncertów coś znaczy ;)