Black River, Nechirion, Empatic, Hurricane (Gdańsk, Negatyw 25-01-2009)

Trójmiejski Nechirion miał z pewnością wymarzone pierwsze urodziny. Oprócz tradycyjnego oblewania takiego wydarzenia soczkiem, zagrał sztukę i zaprosił na imprezę polską supergrupę – Black River z Orionem (Behemoth, Vesania) i Darayem (ex-Vader, Dimmu Borgir, Hunter) na czele. Ten koncert pomimo styczniowego terminu reklamowano jako wydarzenie roku w Negatywie. Muzyków rockowych tego formatu klub jeszcze nie gościł, więc nie był to tylko tani chwyt reklamowy. Wraz z końcem organizowania imprezy Progressive Rage, podczas której regularnie odbywały się koncerty, w Negatywie niewiele się działo dla fanów mocniejszych brzmień. Po wakacjach coś się ruszyło we wtorki i niedziele, może wróci dawna świetność.

Jako pierwsi na scenie pojawili się reprezentanci 3miasta – Hurricane. Jest to młoda załoga, dwójka założycieli dopiero w 2007 roku wzięła instrumenty do ręki. Krótko mówiąc nie powalili mnie, ale też i większej wiochy nie odczułem. Największe zastrzeżenia mam do wokalisty – jak darł mordę było ok, natomiast próbując śpiewać ranił moje wrażliwe uszy. Fałszował, niczego nie wyciągał.

Następni w kolejce ustawili się panowie z Ostrołęki – Empatic. Zdarzały im się całkiem chwytliwe i melodyjne zagrywki, nie spodziewałem się tego po nich. Wokalista na szczęście nie próbował śpiewać, ale jego gadki pomiędzy utworami były na niższym poziomie niż Alberta z filmu „Symetria”, co nie świadczy o nich najlepiej.

Nadeszła pora na urodzinowców, czyli Nechirion. Najciekawiej prezentuje się u nich perkusista, który jednocześnie jest wokalistą. Nieczęsty to widok. Bywalcy koncertów mogą pamiętać go jeszcze z zespołu Black Star, w którym też siedział za bębnami i darł ryja. Ich muzyka to generalnie death metal, bez wchodzenia w szczegóły ;) Fanem póki co nie zostanę, na razie wydają się być jeszcze w trakcie poszukiwań własnego stylu. Jedyny moment, na którym się przebudziłam to „Wyrocznia” Kata. Zresztą zagrana dwukrotnie, bo byli pierwszą kapelą, która tego dnia bisowała.

Wreszcie nadszedł moment, na który wszyscy czekali – Black River zaczęło się instalować na scenie. Miałem obawy co do tego jak zabrzmią, bo Negatyw nie ma dobrych warunków akustycznych. Jednak „Malta” – dźwiękowiec Behemotha stał za konsoletą, więc nie mogło być mowy o kaszanie. Zrobił co mógł, bardzo mi się stopa perkusji podobała, do tego gitary były całkiem selektywne i mięsiste. Jeszcze mała ciekawostka – Daray na próbie dźwięku uraczył ludzi fragmentem „Puritanii” Dimmu Borgir :) Wreszcie z głośników poleciało „What a wonderful world” Louisa Armstronga i zaczęło się rock and rollowe szaleństwo. Chłopaki zagrali cała swoją debiutancką płytę, do tego dwa numery poszły jeszcze na bis. W sumie jakaś godzina na scenie, ale nie czułem niedosytu. Black River pomimo bycia pobocznym zespołem (nie licząc założyciela – Kaya), sprawia muzykom niesamowitą radość. I to doskonale czuć. Zresztą wystarczy spojrzeć na basistę Oriona, który w Black River gra w kapeluszu, ciemnych okularach, w podartych dżinsach. Do tego z totalnie zluzowanymi szelami. Na pewno nie przelewa tu hektolitrów potu jak w Behemocie. Na szczególną uwagę zasługuje też Maciek Taff, znany ze świetnego Rootwater. To jak śpiewa, co wyczynia ze swoim głosem zawsze mi się podobało. Na żywo daje radę i to bardzo. Do tego uderza jego charyzma, wszędzie go pełno, ludzie jedzą mu z ręki. Mam nadzieję, ze jak Black River następnym razem zawita do Gdańska, to pochwalą się nowym materiałem.

Kończąc moje wodolejstwo – bardzo udana impreza, ludzi sporo, dwie setki na pewno. Zabawa trwała praktycznie od pierwszej kapeli, na Black River prawie cała sala zasuwała. Klimatyzacja nie dawała rady, momentami była sauna. Piwo się lało, siki w kiblu też. Cóż, what a wonderful world chciało by się rzec ;)