Gdański Orbital swego czasu słynął z imprez w rockowym klimacie, jednak po zmianie właściciela przez jakiś czas z mocniejszym graniem klub miał niewiele wspólnego. Jesienią zeszłego roku powstało wtorkowe Rockowisko, a w weekendy coraz częściej organizowane są koncerty. Jednym z nich był występ znanego 3miejskim słuchaczom Sainc oraz młodych, żądnych krwi – Empire.
Bez większej obsuwy, około 20:30 na scenę weszło Sainc. Ekipa Śvierszcza (ex-Yattering) tak często zmieniała skład od czasu gdy ich pierwszy raz widziałem w 2005 roku, że można się było pogubić. W pewnym momencie liczyła 6 osób, rok temu została już tylko trójka. Obecnie Sainc to 4 osoby, doszła druga gitara. I taka konfiguracja wydaje się być dla nich najlepsza. Ich muzyka to kombinacja metalu i hardcore’u z pewną dozą progresji (echa Yattering się kłaniają?). Cały czas mam z nimi jeden problem – nie jestem w stanie zapamiętać ich numerów. Mają kilka dobrych riffów, rytmów, jednak jakoś mi się one nie kleją w jedną całość w obrębie numeru. Sporo chaosu, który może byłby do opanowania słuchając płyty, ale tej jak dotąd nie wydali.
Po przerwie wynoszącej jakieś jedno piwo na scenie pojawiło się Empire. Przed koncertem czytałem sporo opinii na ich temat, jako o rewelacji ostatnich miesięcy i rzeczywiście coś w tym jest. Co ciekawe na wokalu udziela się dziewczyna o wdzięcznym imieniu Marzena, która spełnia marzenia co do roli płci pięknej w zespole metalowym. Pamiętam ją jeszcze jak nagrywała demo w swojej poprzedniej kapeli i już wtedy zwróciłem na nią uwagę. Ma ona taki wygrzew z japy, że niejeden mordokrzykacz się chowa ;) Śpiewać też potrafi, nie bójcie się. Na pewno nie zmiękcza muzyki Empire, gotycko-piejącej maniery nie słyszałem. Dość o wokalistce, zatrzymajmy się chwilę przy reszcie zespołu. Dźwięki, które wydobywają ze swoich instrumentów w skrócie można nazwać metalem, bądź metalcorem żeby być na czasie. Czyli nowocześnie, ale z ukłonem do tradycji. Słychać tu echa Pantery, Slayera, ale też Machine Head czy rodzimego Frontside. Co najważniejsze brzmią bardzo świeżo i kwitnąco, pełni młodzieńczej energii. Mają za sobą ledwie 3 czy 4 koncerty, a ludzie już ich kupili co było widać po euforycznych reakcjach publiczności. Żeby tyle nie słodzić – na początku ich setu odnosiłem wrażenie, że każdy się gonił grając sobie a muzom, ale potem już był zespół. Może znaczenie miała w tym sala, która jako betonowy sześcian nie jest idealnym miejscem na kreację dobrego, selektywnego brzmienia i trzeba chwili by się przyzwyczaić do nawału dźwięków. Jestem ciekaw jak potoczą się ich dalsze losy, czekam na demo. Oby nie dostali zadyszki po tak efektownym starcie.