Michał Jelonek to postać niebanalna, wielu kojarzy go z Hunterem, mniej – z jego solowej twórczości. Kiedy po raz pierwszy usłyszałam o jego autorskim materiale, to nie do końca byłam przekonana do niego. Ale chwyciłam za debiutancką płytę i pozytywnie się zaskoczyłam. Po czym pomyślałam „Ok, na albumie wypada świetnie, ale koncerty to chyba tak nie za bardzo, skoro jest to gra instrumentalna. Na pewno jest nudno” . Jednakże szybko zostałam wyprowadzona z błędu. Gdy po raz pierwszy usłyszałam Jelonka na żywo na Woodstocku w 2009 r., omal nie zgubiłam butów biegnąc przez pole pod scenę, tak mnie porwały dźwięki tych pancernych skrzypiec. Mimo upływu lat, moja reakcja jest taka sama, słysząc tego utalentowanego skrzypka pędzę w podskokach na jego koncerty. Tak tez było i tym razem, gdy po raz kolejny Michał Jelonek wraz z ekipą zawitali do Ucha w Gdyni.
Koncert rozpoczął się od ostatniego krążka „Romantic revenge” – mocnym „Violmachine”. Jak na rozgrzewkę, dobry wybór. Ten kto bywa na jelonkowych koncertach, ten wie czego może się spodziewać. Strzelające ognie, ścianka- gdynianka, szabelki, opowieść o prowincjonalnym wampirze- takich rzeczy podczas występów Jelonka oczywiście nie może zabraknąć. Pod sceną panuje istne szaleństwo, młynki kręcą się wciąż i wciąż, już nawet nikt nie musi zachęcać publiczności do zabawy- wszyscy znają repertuar i wystarczy tylko diaboliczny wzrok Jelonka, żeby wiedzieć co będzie dalej. Oprócz autorskich utworów jak np. „BaRock”, nastrojowa „Akka” czy „Romantic revenge”, pojawił się utwór Hendrix’a, czyli „Vodoo child”, a także Judas Priest- „Breaking the law”. A skoro pojawił się metal, to dla równowagi musiało być coś z klasyki- Paganini „24”, które jest zawsze tak żywiołowo wykonane, że porwie nawet największych mruków z najdalszego kąta klubu. Jelonek zaserwował zatem swojej publiczności mix rodzajowy muzyki- od klasycznej poprzez rock do metalu. A nawet pojawiło się mroczne disco w postaci „Daddy cool”. Oj, te pancerne skrzypce wiedzą jak dobrze zagrać.
Jelonek do tej pory wydał dwa albumy, „Jelonek” oraz „Romantic revenge”. W Trójmieście pojawia się około trzy razy do roku, czy zatem jego koncerty mogą się znudzić? Odpowiedź jest oczywista – nie! Ten, kto był na jego koncercie, ten nieraz jeszcze tam powróci. Ten charyzmatyczny skrzypek szalejący na scenie, porywa tłumy. Co jeszcze jest bardzo prawdopodobne – najwyraźniej coś rozpyla w powietrzu, bo jego wystąpienia są uzależniające. A płyty to chyba zaklina swoją magią. Dlatego jeśli ktoś jeszcze nie słyszał o Jelonku, musi poważnie zastanowić się, czy jest gotów na rewolucję w swoim życiu. Jak ktoś już raz zarazi się jego muzyką, to nie jest tak łatwo pozbyć się tego strasznego uzależnienia. Trzeba zdać sobie sprawę, że każdy kolejny koncert należy spędzić w ciasnym klubie wywijając młynki czy pędząc w pogo. Urok Jelonka działa na mnie już kilka lat i nie ma mowy o jego przerwaniu. A co gorsza, wciągam innych w to szaleństwo i zarażam jelonkową muzyką.