Grupa TSA to prekursorzy heavy metalu w naszym kraju, głupio mi jest pisać kim są, wiec to chyba pominę. Jednakże młodzi adepci tajemnej wiedzy z zakresu starego dobrego heavy metalu, niestety kiedy słyszą TSA mówi im to tyle co LSD czyli nic, w tym drugim przypadku to może i lepiej. Z własnego doświadczenia niestety wiem, że Clapton kojarzony jest z reggae, hm… I Shoot the Sheriff…, tak TSA to najczęściej jakiś drug. I to nie byłoby żadną ujmą, pomijając tak dużą wartość merytoryczną, jaką kapela wnosi ze sobą już trzecią dekadę. Na początku lat ’80 był to istny narkotyk, bo nie było większej ekstazy niż rockowy koncert w zgiełku całego syfu otaczającego młodych ludzi w czasach PRL-u.
Byłem wielce ciekaw czy aktualnie zespół jest w stanieoddać moc z jaką rozbrzmiewał w czasach swojej największej świetności i nie zawiodłem się.
Koncert gwiazdy wieczoru ostatecznie zaplanowany był na godzinę 23.00 ze względu na jakiś mecz. Słyszałem, że polska kadra dostała się po wielu trudach do 1/4 eliminacji unihokeja na trawie. Ponoć przegraliśmy, ale niby mecz ma być anulowany, bo trawa była przycięta przychylnie naszym oponentom. Wróćmy jednak do wieczoru, który był dla mnie większą zagadką niż wynik tego meczu.
Koncert poprzedziły dwa dinozaury, z czego jeden zasługuje na uznanie, mianowicie słynny niegdyś Jaguar. Nie wiem jak go określić – zespół widmo, gwiazdy której blask niegdyś oślepiał tak, że nikt nie był w stanie dojrzeć ich wartości dwie dekady wstecz. Band, który miał więcej pecha niż na to zasługiwał. Zespół wylansował się w Jarocinie w 1984 roku, odnosząc sukces, jakiego jednak nie zdołał wykorzystać. Zespół, kulejąc ciągnął dalej ten wózek, nie wydając niestety żadnych materiałów, aż wreszcie umarł śmiercią naturalną. Kilka lat temu reaktywował się, a ich koncerty tak, jak w sopockiej Scenie są szalenie entuzjastycznie przyjmowane. Jest to zespół, który w swojej twórczości nieustannie tkwi w latach ’80’ robiąc dalej to, co 20 lat temu równie rzetelnie i z prawdziwym oddaniem. Warto dodać, iż jest to kapela z Sopotu. ,,My młodzi” mamy prawo ich nie znać, ale teraz mamy wreszcie szansę, do czego serdecznie zachęcam.
Następną ekipą był zespół Pozan. To skład wymieszany pod względem lat urodzenia z wiekowym wokalistą, po którym widać że na muzyce zjadł zęby. Niestety właśnie tych zębów zabrakło mu do tego, aby wybrzmieć na tyle dobrze aby porwać fanów heavy metalu przybyłych do sopockiej Sceny. Zespół muzycznie grał świetnie, były piękne solówki i bardzo porywające riffy. Miałem jednak wrażenie, że wokalista został wskrzeszony do życia z zamierzchłych czasów, niestety to czym został powrócony było zbył mało procentowe. ;)
Około godziny 23:30 na scenie pojawił się długo oczekiwany legendarny skład TSA, niestety bez gitarzysty prowadzącego Andrzeja Nowaka, co wywołało wszechobecne rozczarowanie. Od wielu lat pojawianie się jego persony na koncertach opatrzone jest ślepym losem, co wynika ze stanu zdrowia gitarzysty, który niestety często nie pozwala muzykowi brać udziału w występach. Zespół bez zastępcy w składzie perkusja – Marek Kapłon, bas – Janusz Niekrasz, gitara – Stefan Machel oraz frontman Marek Piekarczyk już w pierwszych minutach udowodnili, że bez niezastąpionego Andrzeja Nowaka świetnie dają sobie radę. Stefan Machel grał za dwóch, a Piekarczyk tryskał energią jakby dopiero ukończył 33 lata. Nie mija się to z prawdą, gdyż pan Marek właśnie 33 lata temu wstąpił w szeregi TSA i od tamtej pory jego sceniczne życie nabrało rozpędu.
Klub zgromadził fanów w przekroju wiekowym od 15 do 60 lat, a każdy bawił się równie dobrze. Stare wygi odśpiewywały pod sceną wraz z młodszymi trzpiotkami słowa kolejnych utworów. W tłumie stali fani z Malborka z flagą ze starego białego prześcieradła z napisem „TSA Malbork”, co dawało namiastkę tego wyjątkowego klimatu lat ’80, który ja osobiście znam tylko z VHS lub starego MTV. Bez jakichkolwiek grzecznościowo szacunkowych pochwał, Piekarczyk z zespołem naprawdę przeszli moje oczekiwania. Brzmieli świetnie! Solówki były głośne i soczyste, Kapłon za perkusją dawał czadu, a Piekarczyk latał po scenie. Może nie był to Concorde, ale szybowiec na pewno. TSA zaprezentowali większość swoich sztandarowych hitów od Jestem głodny przez 51 po Alien.
Nie rozpisując się nad każdym kawałkiem, mogę powiedzieć szczerze, że jestem zaskoczony. Przede wszystkim byłem zdumiony jakością klubu Scena – akustyka naprawdę dała radę, ale to co naprawdę wzbudziło mój ogromny entuzjazm, to fenomen takich zespołów jak TSA czy Jaguar. Legendy minionych epok, które z jednej strony ukształtowały swoje pozycje na lata, a z drugiej utknęły w martwym punkcie swoich dokonań. Mimo wszystko robią to, co robili przed 30 laty z takim samym oddaniem i pasją. Zespoły tego typu kocha się chyba przede wszystkim za ich szczerość, oddanie i rzetelnie trwanie w obranym kursie i za to, że nie zdradzają swoich fanów.