Drżenie klubu w posadach i ogłuszający ryk fanów może oznaczać tylko jedno. Występ gwiazdy dużego kalibru. Nie inaczej stało się w gdańskim Parlamencie, gdzie zagrała legenda polskiej sceny metalowej, zespół Kat z Romanem Kostrzewskim.
Jako support wystąpił Repulsor. Zespół z Gdańska charakteryzuje się młodzieńczą energią, która udziela się publiczności. Świetnie więc sprostał zadaniu rozgrzania fanów metalu, w ten krótko mówiąc, mroźny styczniowy wieczór. Jak przystało na thrash metalową kapelę, było i szybko i głośno. Kawał niezłego grania. A wyróżnienia takiego jak granie przed Katem można im tylko pogratulować.
Biorąc pod uwagę sławę Kata i to ile pokoleń i metalowych zespołów się nim inspiruje, można było się spodziewać, że Parlament będzie pękał w szwach. O dziwo, tak się nie stało, ale publika mimo wszystko dopisała i ostatecznie wypełniła klub. Co do samego występu, trudno do czegoś się przyczepić klasykowi. Brzmienie zespołu jest tak potężne, że wprowadziło drżenie parlamentowych konstrukcji. Kat na żywo jest jak ogromna ciężka maszyna, która miażdży dźwiękiem i nie bierze jeńców. Krótko mówiąc, muzycy są w świetnej formie. Były i potężne, niemal wojenne bębny, i przeciągły, przyprawiający o dreszcze bas i zabójcze riffy. Czego chcieć więcej… Może właśnie największych przebojów.
Kat wie, jak rozpieszczać fanów. Roman Kostrzewski powiedział: Przyjechaliśmy tu, żeby was rozgrzać, bo cholernie u was zimno. Mamy tu dla was kilka staroci. Ze sceny popłynęły ku uciesze publiki m.in. „Metal i piekło”, „Niewinność”, „Śpisz jak kamień”, czy kilkuczęściowy „Diabelski dom”. Trudno wymieniać wszystkie utwory, ale sądząc po reakcjach fanów, wszyscy byli usatysfakcjonowani setlistą. Dowodem na to było wspólne śpiewanie tekstów piosenek i pełne uznania skandowania nazwy zespołu. A pod sceną wytworzyło się prawidziwe piekło. Takiego pogo, takiego młyna Parlament chyba dawno nie widział.
Skoro o tańcu mowa, nie można tu nie wspomnieć o tańcu Romana Kostrzewskiego. Ten na wpół pląs na wpół szamański trans spotkał się i z wesołością, i z uznaniem fanów. Poza tym, wokal Kostzewskiego się nie starzeje. Ma nadal taką siłę, że wprawiłby w osłupienie niejednego metalowego wokalistę.
Koncert był podwójną okazją do radości, gdyż perkusiście, Ireneuszowi Lothowi tego wieczora urodził się syn. Zespół postanowił więc to uczcić. Wisienką na torcie był podwójny bis. Nostalgię wprowadziła „Łza dla cieniów minionych”, a istne szaleństwo spowodował kultowy „Odi profanum vulgus”. Koncert zakończył „Ostatni tabor”. Koncert na miarę legendy.