Płyt Korpiklaani słucham już od kilku lat i zawsze wydawały mi się po prostu niezłe. Niektóre kawałki zapadały w pamięć, inne nie. Jednak to, co Finowie pokazali na koncercie w gdańskim Parlamencie, wywarło na mnie piekielne wrażenie. Muzykę z „Manali” (fiń. podziemia) trzeba usłyszeć i przeżyć na żywo, by móc dostrzec jej prawdziwą moc.
Pozytywna energia, niezmienny, szczery uśmiech na twarzy wokalisty i mnóstwo ciężkiego, a zarazem radosnego grania sprawiły, że ósmy z kolei album fińskich metalowców zabrzmiał fenomenalnie. W gdańskim Parlamencie nie było chyba nikogo (poza ochroniarzem z zatyczkami w uszach), kto nie bawił się świetnie słuchając melodyjnych, gitarowych pieśni zabarwionych folkową nutą. Wokalista Jonne Järvelä był dosłownie niesiony na rękach przez publiczność i zaklinał ją niczym prawdziwy szaman (Shaman – poprzednia nazwa zespołu Korpiklaani).
W rytmie dynamicznej metalowej humppy Finowie śpiewali o fundamentalnych dla swego narodu sprawach, czyli mężnych bogach z Kalewali (fińskiej mitologii), chwalebnej drodze do krainy śmierci oraz uwielbieniu dla wódki, piwa i tequilli. Gdy rozbrzmiało intro do utworu „Vodka”, szalony Järvelä próbował nawet poruszać się po scenie z ustawioną na czubku głowy butelką wypełnioną przezroczystym płynem. Na widok owej flaszki fanami targnęły jeszcze większe emocje, choć była w niej zapewne tylko woda :) W ten sposób fascynujący świat północnego folkloru pochłonął słuchaczy na tyle, że wielokrotnie wznosili w górę fińską flagę, poruszając nią w skocznym rytmie. Tempo grania rzadko kiedy spadało, kilkakrotnie pojawiały się jednak mniej dynamiczne, a bardziej melancholijne ludowe wstawki, pozwalające publice odetchnąć.
To niesamowite, że tak niszowa i enigmatyczna dla wielu kapela potrafiła zamienić Parlament w królestwo świetnie bawiących się fanów folk metalu! Nie stałoby się to jednak, gdyby nie instrumenty, które rzadko pojawiają się na metalowej scenie, t.j. akordeon i skrzypce. Po drugie – nie stałoby się to, gdyby nie Järvelä, który jest żwawy na scenie jak żaden inny metalowiec: nie tylko energicznie machający dredami, ale również widowiskowo tańczący do folkowych rytmów.
Pieśni z „Podziemia”, takie jak „Petoeläimen Kuola” sprawiły, że fani natychmiast zaczęli szaleńczo skakać i podrygiwać w mniej lub bardziej metalowym stylu, usiłując jednocześnie wykrzykiwać niezrozumiałe, ale dźwięczne fińskie słowa. Najbardziej udanym okrzykiem były oczywiście „vodka!” oraz „iske!”, co prawdopodobnie oznacza „uderz!”. Muzyka Korpiklaani to zatem świetny dowód na to, że pieśni inspirowane wspaniałą, mityczną księgą Finów porywają nawet, gdy nie rozumie się ich słów.
Przesłuchując „Manalę” dzień po koncercie uświadomiłam sobie jednak, że utwory słuchane z płyty nigdy nie zabrzmią już tak wspaniale jak w wersji live. Album należy więc koniecznie usłyszeć na żywo, zatem, jeśli Korpiklaani odwiedzi Polskę podczas następnej trasy, to ich występ ponownie przyciągnie tłumy.
Zacnie wypadł również support – estoński Metsatöll, którego wokalista rozruszał widownię, próbując odczytać kilka zdań po polsku z wyciągniętej, pogniecionej kartki. Publika – a szczególnie jej żeńska część – najżywiej zareagowała na jego słowa: „Piosenkę dedykuję pięknym kobietom” :)
Drugim, równie skutecznie rozgrzewającym Parlament supportem był polski pagan metalowy Percival Schuttenbach, również wykorzystujący brzmienie ludowych instrumentów.
Szkoda tylko, że nie było możliwości zdobycia autografów czy sfotografowania się z zespołami, mimo iż najbardziej śmiali fani zaglądali za zasłonę oddzielającą fragment backstage’u od widowni.