W niemal trzydzieści pięć lat po swoim debiucie w Jarocinie, grupa Made In Poland reaktywowała się w ramach katowickiego Off Festivalu, po czym zdecydowała się na serię koncertów w całej Polsce. Pierwszy z sześciu zaplanowanych występów odbył się w czwartek w sopockim SPATiFie. Czy zimno falowy punk rock tej grupy wciąż brzmi świeżo i aktualnie?
Można by zażartować, że obecne Made In Poland to właściwie Made In The Shipyard, bo obok dwóch oryginalnych członków Piotra Pawłowskiego i Artura Hajdasza w obecnym składzie grają także Michał Miegoń, Rafał Jurewicz i Michał Młyniec, którzy razem z Pawłowskim współtworzą The Shipyard – zespół w pewnym stopniu kontynuujący to, co niegdyś zostało zapoczątkowane w legendarnym już Made In Poland. Jakby nie patrzeć na ten zespół, to trzeba przyznać, że obecna inkarnacja zespołu brzmi naprawdę dobrze i jak przystało na zimną falę odpowiednio surowo. Do tego wszystkiego żyjemy w takich czasach, że wiele z utworów, które były aktualne w latach ’80, nic na swoim przekazie nie straciły w chwili obecnej.
Pod względem repertuaru Made In Poland zaprezentowało głównie numery z „Martwego Kabaretu”, bodaj najbardziej znanego wydawnictwa tej grupy, który również został w całości zagrany podczas Off Festivalu. Nie zabrakło więc mocnych punk rockowych uderzeń, nieco wolniejszych fragmentów i szalonych rozpędzeń. Znakomicie i niezwykle dobitnie zabrzmiał choćby numer „Oto Wasz Program”. Obok materiału z „Martwego Kabaretu” Made In Poland zaprezentowało także kilka innych z pozostałych wydawnictw, a mianowicie „Bądź jak meteor” z albumu kompilacyjnego poświęconego twórczości Wyspiańskiego, „Wezwanie” z podobnego wydawnictwa poświęconego twórczości Gajcego, jak również czterech numerów z albumu „Future Time”, w których na kilkanaście chwil zrobiło się jeszcze bardziej duszno, niepokojąco i eksperymentalnie. Na koniec zagrali „Wiatraki obracają skrzydła” z wydanego w 2011 roku i jak dotychczas ostatniego wydawnictwa grupy „Enjoy the Solitude”.
Nie mam niestety porównania z oryginalnym Made In Poland, bo nie miałem możliwości oglądania i słuchania na żywo żadnego z ich występów z lat ’80, ale to co usłyszałem w sopockim SPATiFie było moim zdaniem bardzo bliskie tamtym czasom. Surowe brzmienie, często dość agresywny riffing przywodził na myśl The Cure czy The Killing Joke, którymi to Made In Poland się inspirowało i doskonale się dopełniało z również surowym, ale mocno artystycznym wnętrzem sopockiego klubu. Świetnie w muzykę wpisał się głos Jurewicza i jego ekspresyjna gra swoim ciałem, gitara Miegonia, który po raz kolejny udowadnia, że w zimno falowych, punkowych klimatach czuje się doskonale i Młyniec, który nie tylko dopełniał całość drugą gitarą, ale także na chwilę przeskoczył za perkusję gdy Hajdasz sięgnął po melodykę (rodzaj klawiszowego instrumentu dętego) i wraz z Jurewiczem śpiewał w końcowej części koncertu. Nie mam wątpliwości, że dla tych którzy pamiętają tę grupę z tamtych lat, była to udana podróż w czasie, a dla pozostałych nie mogących pamiętać tamtych lat, znakomity energetyczny koncert z alegorycznym i gorzkim posmakiem przekazu, jaki niesie ze sobą twórczość Made In Poland, które mam nadzieję ostatniego słowa, nie tylko koncertowego, jeszcze nie powiedziało.