Za nami głośna niedziela w gdańskim Bunkrze. A było naprawdę gorąco! Dzień po walentynkach, u boku chyba znanej już każdemu fanowi mocniejszej muzyki grupy Materia, wystąpiły zespoły takie jak The Plague, Tripture, LOS Unicorns, Code of Conduction i Hell Wind.
Koncerty zaczęły się z lekkim opóźnieniem, tuż po godzinie 18.30. Na pierwszy rzut poszli muzycy z Hell Wind. Początkowo fani spokojnie schodzili się pod scenę i rozkręcali małe pogo. Moim zdaniem średnio pasowali do pozostałych ekip tego wieczoru, ale jak wiadomo to kwestia gustu.
Nieco bardziej rozkręciło się podczas drugiego koncertu kiedy zagrało Code of Conduction. Miałam okazję po raz pierwszy usłyszeć ich na żywo i nie zawiodłam się. Żywiołowi – takie określenie od razu przychodzi mi na myśl kiedy sobie o nich przypominam. Wokalista skakał ze schodów, rozkręcał pogo razem z innymi, byli fenomenalni! Warto zajrzeć na ich koncert w Wydziale Remontowym w poniedziałek 23 lutego. Tam też na pewno dadzą z siebie wszystko.
Po trójmiejskiej kapeli przyszedł czas na LOS Unicorns z Warszawy. Ci dopiero porażają energią! Jedno wielkie WOOOW! Ukłony w ich stronę za to, że są tacy pozytywnie zakręceni i w dodatku tak dobrze grają. Mimo paru wpadek z mikrofonem, kompletnie nie zepsuło to ich koncertu. Zagrali covery m. in. „Baby” Biebera albo znane z różnych „popowych” stacji radiowych „Nosa nosa” (Michel Teló – Ai Se Eu Te Pego). Muszę przyznać, że ta piosenka zawsze cholernie mnie irytowała, jednak w wykonaniu LOS Unicorns to co innego. Przyznam szczerze, że takie covery kupuję w całości! Najlepsze jest to, że nie dość, że słuchało się ich z uśmiechem na twarzy, to w dodatku miło się na nich patrzyło. W różowych koszulkach, ze swoją maskotka żabką na scenie – ich naprawdę trzeba zobaczyć, by poczuć ten fenomen na własnej skórze. Trochę przypominali mi niemiecki zespół Eskimo Callboy, który jest równie zwariowany co oni. Czekam aż przyjadą do nas ponownie. Ja już się nie mogę doczekać!
Następnie przyszła kolej na Tripture i dużo tu mówić nie trzeba, bo nie zawiedli mnie. Jak zwykle wokal jak i cała oprawa były powalające.
Po nich zagrali The Plague, którzy dobrze rozgrzali publikę przed główną gwiazdą wieczoru. Ja bardzo dobrze się bawiłam. Jak zespół wspomniał, był to dla nich szczególny koncert, gdyż w takim składzie grali po raz ostatni. Bez żadnych spin, kłótni itp. z zespołu odchodzi wokalista wraz z basistą, gdyż kręci ich nieco inne brzmienie. Wielka szkoda, bo w niedzielę spisali się bardzo dobrze. Oni mnie również zaskoczyli tego wieczoru, grając cover Happysad „Zanim pójdę”. Nigdy zbytnio nie byłam wielką fanką tego zespołu, ale nieco ostrzejsza wersja ich piosenki jak najbardziej do mnie przemawia. I z pewnością nie tylko do mnie. Co tu dużo mówić, było zajebiście! The Plague są młodzi i zdolni, aż z chęcią chodzi się na takie koncerty, na których tak pozytywnie potrafi cię ktoś zaskoczyć. Oby tylko szybko znaleźli nowych członków zespołu i działali dalej!
Na sam koniec wystąpiła gwiazda wieczoru – Materia. Już nawet nie pamiętam, który raz byłam na ich koncercie, bo trochę tego było. Za każdym razem jest ta sama energia i moc płynąca prosto ze sceny. Są zajebiści w każdy calu. Oczywiście nie zabrakło coveru „Na Wojtusia z popielnika” granego w 5. edycji Must Be The Music. Był totalny odjazd, aż ma się ochotę na powtórkę i to szybko!
Na początku nie byłam do końca przekonana czy to dobry pomysł w postaci sześciu koncertów w jeden dzień, w dodatku w niedzielę. Właśnie, w niedzielę! Niby to weekend, ale jak wiadomo sporo osób z powodu nadchodzących obowiązków nie mogła pozwolić sobie na przyjście na ten mini festiwal. Szkoda, bo naprawdę było czego posłuchać! W dodatku wstęp kosztował tylko dwie dyszki, więc wielki plus za to, że tak niewiele trzeba było zapłacić za tyle zespołów. W dodatku tak żywiołowych grup, które totalnie zawładnęły Bunkrem. Mam tylko nadzieję, że w niedługim czasie, uda się jeszcze coś takiego zorganizować, bo ja się piszę na to w 100 procentach!