Mayhem, Watain, Furia, Morthus, Au-Dessus (Gdańsk, B90 18-12-2016)

Norweski Mayhem to niewątpliwie jeden z najważniejszych black metalowych bandów na świecie. Należą do pionierów tego gatunku, a wydany 22 lata temu album „De Mysteriis Dom Sathanas” stał się wzorem i źródłem fascynacji dla wielu kapel. Na dwa koncerty przyjechali do Polski, aby odtworzyć tę kultową płytę w całości. 17 grudnia nawiedzili Warszawę, a dzień później zawitali do Gdańska. Na scenie towarzyszyły im Au-Dessus z Litwy, dwa nasze krajowe składy – Furia i Morthus oraz szwedzki Watain, który przypomniał na żywo swoją produkcję „Casus Luciferi”.

Au-Dessus

W klubie pojawiłem się w momencie, kiedy na scenie już hałasował Au-Dessus. Ten litewski zespół jest młodziutki stażem i ma na swoim koncie tylko jedną płytę w postaci epki, która ukazała się w zeszłym roku nakładem Witching Hour. Ich stylistyka to post black metal. Na koncercie wystąpili w kapturach, które chyba już na stałe wpisały się w kanon tej stylistyki. Zagrali półgodzinny set, który minął szybko, a pod sceną zebrał się już pokaźny tłumek oczekujący kolejnych występów.

Jako następni scenę opanowali młodzi panowie z Morthus. Ich melodyjny death/black nie ujął jednak, było to odegrane jakby ciut na siłę. Chłopakom potrzeba chyba trochę więcej pazura i wyobraźni w riffach. Niby takie szwedzkie dissectionowe granie, ale jednak czegoś tu brakuje. Zbyt to jakieś oklepane i mało chwytające za serce, ewentualnie do potupania nóżką. Widać, że wiedzą w jaką stronę chcą iść, ale nie mogą jeszcze na gryfach znaleźć tego, co najlepsze w tej stylistyce.

Morthus

Furia już po raz drugi miała możliwość zagrania w B90 – poprzednim razem supportowali Samael. Nihil i spółka radzą sobie ostatnio coraz lepiej na polskiej scenie metalowej. Ten koncert natomiast, który zagrali tego wieczoru, był w moim odczuciu o wiele bardziej nudny, niż ten przedsamaelowy. Ja wiem, że to taka stylistyka, że transowe rytmy i ciągnące się w nieskończoność powtarzające się dźwięki i, że to tak ma być. Ale stawiam tezę, że taki gatunek muzyki jednak lepiej się odbiera w domowym zaciszu. Najlepiej jesiennym wieczorem, przy lampce wina. Aczkolwiek taki numer jak „Kosi ta śmierć” potrafi na żywo poderwać. Najnowsza płyta tych panów jest jeszcze bardziej pokręcona i mniej dla mnie przyswajalna. Specyficzny zespół.

Furia

Po półgodzinnej przerwie przy dźwiękach rytualnego intra na scenę wyszedł frontman Watain. W dłoniach dzierżył pochodnię, którą odpalił inne znajdujące się z przodu sceny i po obu stronach perkusji. Zestaw był otoczony dookoła szkieletem z kości. Szwedzi słyną z rytualnego wystroju i okultystycznej scenografii. Po introwym wstępie miała miejsce anihilacja bardzo skutecznie gwałcąca uszy zebranych. Chciałoby się powiedzieć „o taki black metal walczyłem”. Od początku ich występu rozbujał się konkretny kocioł pod sceną. Ewidentnie był to koncert wieczoru. Bardzo dobre nagłośnienie, wszystko było słychać, co jest istotne przy takiej nawałnicy dźwięków serwowanych przez rzeźników z Watain. Wszystko było tak jak powinno – muzycy wysmarowani farbą na twarzach, obskurne ciuchy, szybkie tempa i opętane riffy, pierwszemu rzędowi oberwało się nawet krwią chluśniętą przez Erica z jakiegoś naczynia. Kwintesencja black metalu można powiedzieć. Zapodali cały materiał z „Casus Luciferi” i zeszli ze sceny.

Watain

W porównaniu ze swoimi skandynawskimi kolegami po fachu, Mayhem wypadł tego wieczoru po prostu gorzej. Już dawno się mówiło, że po epce „Wolf`s Lair Abyss” ten zespół nie jest w stanie zaproponować już niestety nic godnego uwagi. Wydali jeszcze kilka produkcji, które nie dorastają do pięt kultowemu „De Mysteriis…”. Odcinanie kuponów? Myślę, że tak. Szkoda, że tak bezczelnie i bez polotu, mam na myśli odtworzenie tej płyty całej na żywo. Mayhem próbując zaskarbić sobie ponownie uznanie wśród starych fanów wyruszyli w trasę wspominkową. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że tym razem im się to po prostu nie udało. Po pierwsze brzmienie, nieczytelne i dudniące, schowany wokal. Nawet tak charakterystyczny riff jak we „Freezing Moon” dosłyszałem z trudem. Miałem też wrażenie, że struktury kawałków i ich aranżacje zostały trochę pozmieniane. Nie jestem jednak aż takim wielkim znawcą tej płyty i myślę, że osoby znające ją na pamięć wyłapały więcej niuansów i niezgodności. Całość odegrana też jakby od niechcenia. Pamiętam ich koncert sprzed dwóch lat w tym samym miejscu, tam wszystko chodziło jak trzeba i miało swój pazur, tutaj się zlewało i tworzyło bezkształtną formę.

Mayhem

Wydaje mi się, że dla kogoś, kto widział pierwszy raz w życiu na żywo Mayhem, ten koncert nie zapadnie w pamięci zbyt długo. Ja pisząc te słowa też chciałbym już o nim zapomnieć. Dobrze, że Watain uratował w tę niedzielę honor skandynawskiego black metalu.