Rock’n’roll niejedno ma imię. Siłę tego stwierdzenia można było odczuć na własnej skórze, biorąc udział w pierwszej edycji Music Is The Weapon Fest w klubie Desdemona. Były to dwa bardzo intensywne dni, naładowane po brzegi dobrą muzyką. Kto nie dotarł na festiwal, ma czego żałować.
Pierwszego dnia zaplanowane były koncerty pięciu zespołów. Na pierwszy ogień poszedł lokalny Judy’s Funeral. I trzeba przyznać, że ta noisowo-shoegaze’owa kapela coraz bardziej się rozwija. Brzmią na żywo dużo lepiej niż gdy zaczynali kilka lat temu, a swoją energią i głośnością zapewnili dobrą rozgrzewkę na resztę wieczoru. Jednym z faworytów tego dnia zdecydowanie byli MOATF. Na uznanie zasługuje fakt, że świetnie łączą gatunki np. ludowy zaśpiew z metalowym pazurem. Od samego początku nie brali jeńców, a potężnym brzmieniem perkusji i niedźwiedzim rykiem zaskarbili sobie całą publiczność. Nie mniej entuzjazmu wywołał występ Octopussy, na który czekała spora część publiki. Grali z taką radością i energią, że innym nie pozostało nic innego, jak dać jej się porwać. Brzmienie Octopussy jest jak przejażdka harleyem pustą szosą, doskonała mieszanka rocka, bluesa i świetnych melodii. Pełen rock’n’roll. Tuż po nich pojawili się Also With Razors i to, czego nie można im odmówić, to niespożyte pokłady energii. Postawili na ekspresję i występ na granicy performance’u. W efekcie było szybko, głośno i intensywnie. Dla wytrwałych set na koniec przygotowali Setting The Woods On Fire. Hardcore’u wśród publiczności może i nie było, gdyż zostali najbardziej zaprawieni w boju, ale za to był na scenie. Mimo późnej pory zespół pokazał klasę i kawał porządnego grania.
Drugi dzień, mimo, że planowo miał rozpocząć się od koncertu Logophonic, czyli stosunkowo łagodnie, do łagodnych nie należał. Dwóch zdolnych gitarzystów postawili dopiero pierwszy przystanek muzycznej nocy. Przy 3moonboys trudno było ustać w miejscu, ich brzmienie wprost zachęca do tańca, a przynajmniej do tego, żeby się choć trochę pobujać. O tym, że robią dobre wrażenie na publiczności świadczy ilość osób, która przyszła na ich koncert oraz to, że nie do końca można rozstrzygnąć, kto bawił się lepiej – zespół czy słuchacze. Podobnie ciepło publika przyjęła kolejny zespół – Jolokia. Wrażenie na niej wywarł nie tylko rozckowy pazur, ale i profesjonalizm muzyków. Krótki, ale bardzo udany występ dali także The Esthetics. Ich brzmienie zapada w pamięć i kojarzy się z dobrym, olschoolowym rockandrollem. Poza tym, że są bardzo przyjemni dla ucha, to dzięki czarno-białej równie przyjemnie się na nich patrzy. Największe działa zostały wytoczone na koniec. Mowa o Magnificient Muttley, którzy wywołali pod sceną istne szaleństwo. Duża w tym zasługa świetnego perkusisty i charyzmatycznego wokalisty. Zespół wykrzesał praktycznie tyle energii, ile wycisnęli decybeli, a tych było niemało. Prawdziwa rockowa klasa. Imprezę zakończyli Ampacity. Ci, którzy ich znają, wiedzą, że to wysoka półka, a reszta powinna poznać. Bo potrafią pięknie rozwijać swoje kawałki nie męcząc przy tym słuchacza i prowadzić po psychodelicznych gitarowych drogach. Prawdziwy odlot.
Pierwszy Music Is The Weapon Fest można zdecydowanie za udany. Duża zasługa w tym Bartosza Boro Borowskiego, który ma dar do wyłapywania muzycznych perełek i zaprasza zespoły warte uwagi, co podkreślali wszyscy występujący. Pozostaje tylko serdecznie pogratulować i życzyć – oby tak dalej.