W gdyńskim Uchu w ramach trasy Respect Tour 2019 mieliśmy okazję usłyszeć zespoły Sweet Noise i Cerber. Zanim przejdę do gwiazdy wieczoru, najpierw kilka słów o suporcie.
Cerber to olsztyńska kapela, która ma na swoim koncie dwie płyty. Przyznam szczerze, że nie znam ich twórczości, więc moja wiedza ograniczyła się do koncertu. Zespół zaprezentował sześć utworów, bodajże wszystkie po polsku. Twórczość wydaje mi się dość nieregularna muzycznie. Jak można wyczytać na Facebooku Cerbera, to „hardcore’owy sznyt wymieszany z ciężkim, błotnistym sludge metalem. Ponadto obecność melodii jest czasem tak bardzo intensywna jak jej brak”. W utworach można było usłyszeć thrash, death, a nawet new metal, więc twórczość wydaje mi się dość nieregularna, co nie musi działać na niekorzyść, jak można było zaobserwować po publice. Zespół zagrał około czterdziestu minut.
Wreszcie, kilkanaście minut po 20:00, przyszedł czas na gwiazdę wieczoru. Zanim jednak o samym koncercie, pozwolę sobie najpierw na trochę prywatnych refleksji.
Jakieś dwadzieścia lat temu istniała w Polsce swego rodzaju muzyczna „sekta” pod szyldem „Sweet Noise”. W moim mieście na zachodzie Polski rzadko widziało się kostki, na których nie byłaby umieszczona naszywka z nazwą tego zespołu. I chociaż mieliśmy po kilkanaście lat, teksty Glacy do nas trafiały, bo czuliśmy to samo. „To jest mój głos, teraz i na zawsze”. Jego piosenki były szczere, przepełnione bólem, samotnością, mówiły o problemach ze sobą, z innymi, z otaczającym nas światem. Czuliśmy, że jest po naszej stronie – nas, zagubionych w rzeczywistości „ludzi cienia”, indywidualistów w glanach, młodzieży uciekającej przed trudnymi relacjami rodzinnymi w muzykę i używki, którzy potrzebowali czegoś więcej niż szkoła, rodzina, rutyna.
A kiedy pojechałam na Woodstock i dopchnęłam się wreszcie do namiotu, w którym siedział zespół, kiedy po kilkudziesięciuminutowym czekaniu w skwarze wyłoniona przez Magika z tłumu (do dziś pamiętam, jak wskazał mnie palcem, mówiąc: „teraz ona”), trzęsącą się ręką podałam płytę do podpisania, czułam, jakbym oficjalnie została częścią tej „sekty”. Wisienką na torcie był wieczorny koncert – wspaniały spektakl, który wywołał we mnie wiele różnych emocji, a nawet łez.
Tak zostałam kupiona przez Sweet Noise i stałam się wierną fanką, mimo protestów moich „czarnych” konserwatywnych kolegów, którzy byli przeciwni łączeniu ciężkich gitar z elektroniką. Jednak i moja tolerancja ma swoje granice – duetowi Glacy z Peją już nie chciałam się poddać. To było za dużo. Sweet Noise odszedł w moim życiu w zapomnienie, niekiedy tylko przywoływany przez Jacę na parkiecie gdańskiego Metra.
Na koncert w Uchu szłam więc bez oczekiwań, raczej z dużym zaciekawieniem. Czy po ponad 25 latach będą w podobnej formie? Czy Glaca da radę wokalnie? A Magik i solówki? A reszta zespołu – charakterystyczne przebrania, maski?
Z każdym kolejnym utworem czułam, jak ponownie zatapiam się w świat ludzi cienia. Jak wracam do czasów sprzed kilkudziesięciu lat, jak pojawiają się tamte emocje i wspomnienia. Patrzyłam na sześciu ludzi, którzy z niewiarygodną energią i przyjemnością przedstawili nam spektakl „słodkich dźwięków”. I znowu Glaca, choć starszy, po przejściach dawnych lub aktualnych (nie będę o nich wspominać, bo denerwuję się na samą myśl o stanowisku zwłaszcza Lipy), a jednak wciąż ten sam – skaczący po scenie (jak bardzo niepoprawna politycznie będę, jeśli napiszę, że kobiety dziękują za zdjęcie koszulki?) , a nawet balkonie, kochający swoich fanów, rozkręcający pogo, szczery i faktycznie przeżywający swoje teksty.
Z wywiadu dowiedziałam się, że ze starego składu został tylko Piotr i Magik, ale pozostała ekipa tak dobrze spełniła swoją rolę – i muzycznie, i wizualnie – że zupełnie nie odniosłabym takiego wrażenia. Ponad dwie godziny koncertu (szacunek za wytrzymanie w długich szatach) pełne najbardziej znanych utworów w pełni zadowoliły całkiem sporą widownię, o czym miałam okazję posłuchać po koncercie.
To było duże przeżycie, zarówno dzięki profesjonalnemu występowi, jak i emocjom wywołanym przez wspomnienia, ale i słowa Glacy, który między piosenkami powtarzał to, co kiedyś. Żebyśmy walczyli o siebie. Że po każdym upadku można się podnieść. Pięknym gestem były też dedykacje – dla Docenta, a także fanów, którzy z różnych przyczyn już nie żyją. Widziałam po wzruszonych oczach słuchaczy, że nie tylko ja miałam w swoim otoczeniu takie osoby.
W gdyńskim Uchu usłyszeliśmy 18 kawałków, m.in. „Bruk”, „Nie było”, „Jesteś”, „Ghetto”, „Wyżej”, „Kamień”, „Nuerhę”, „Manipulację” czy „Gdzie jesteś”. Wszystko to, czego życzyłby sobie fan na koncercie podsumowującym dotychczasową twórczość zespołu (a zdarza się to wcale nie tak często). Po występnie (co zdarza się jeszcze rzadziej) Magik i Glaca wyszli do publiczności, by cierpliwie spełniać jej życzenia fotograficzne i autografowe. Pani menadżer rozdała też chętnym bilety oraz plakaty (z tym się niemal nie spotkałam). To, czego mi zabrakło, to stoisko z gadżetami Sweet Noise.
W wywiadzie Glaca wspominał, że obaj z Magikiem dzielnie liderują. To też dało się zauważyć – świetnie się wyczuwający duet Glagik z podobną energią i przyjemnością grania już przecież od tylu lat tego samego.
Jak rzadko, nie mam się do czego przyczepić. Koncert zmotywował mnie do powrotu do twórczości Sweet Noise i z niecierpliwością czekam na nową pytę. Cięty język Glacy na pewno zwróci uwagę na aktualną sytuację polityczną, która aż się prosi o wzięcie pod nóż przez takiego niepokornego poetę, jak Piotr Mohamed. Ponadto niektóre utwory niczym „Arahja” Kultu są przerażająco aktualne (jak choćby „Ghetto” czy „Skurwiel”).
Cieszę się, że Sweet Noise wróciło na scenę, że Glaca postanowił powrócić do Polski. Młodzi potrzebują takiego zespołu. Dopiero teraz, po powrocie z koncertu, zdałam sobie sprawę, że tej luki nie wypełniał nikt. Coma? Nie taki ciężar, nie te teksty. Illusion? Inna energia, trochę inny poziom. Nastała era Podsiadłych, Zalewskich i innych łzawych wokalistów (z całym szacunkiem). Ni to do kostki, ni do glanów. „Ludzie cienia” wciąż jednak kryją się po knajpach czy parkach, szukają swojej muzycznej drogi, szukają przekazu i kogoś, kto do nich, o nich zaśpiewa.
Dobrze, że wróciłeś, Piotrze. Cokolwiek by się nie działo w Twoim życiu prywatnym, pamiętaj, że Twoja „sekta” wciąż istnieje i ma coraz to nowych członków. Potrzebujemy ciężkiego muzycznie komentarza rzeczywistości, potrzebujemy kolejnej dawki szczerych opowieści o zmaganiu się z codziennymi trudnościami. Bo chyba nie ma drugiego tekściarza, którzy pisałby tak bardzo od serca. Dobrze, że wróciliście, grupo Sweet Noise. Dobrze, że wciąż istnieje duet Glagik. Dobrze, że kolejne pokolenie będzie miało szansę Was poznać.
Do zobaczenia na kolejnym koncercie.