Warszawskie instrumentalne trio post rockowe Tides From Nebula wyruszyło w trasę koncertową promującą najnowszy, piąty w karierze album zatytułowany „From Voodoo To Zen”. Jeden z ostatnich występów w ramach jesiennych wojaży po Polsce odbył się w klubie B90 w Gdańsku. W roli supportu zaprezentował się zespół Rosk, który niedawno wydał nowy album „Remnants”.
Muszę przyznać, że głównym magnesem, dla którego pojawiłem się na tym koncercie nie była gwiazda wieczoru, a właśnie grupa otwierająca. Nowy materiał Rosk od razu przypadł mi do gustu, już po wypuszczeniu zapowiadającego „Remnants” singla „Rosary” wiedziałem, że będzie to płyta niezwykła, która w moim osobistym rankingu trafi do czołówki tegorocznych premier muzycznych. O ile ich debiut „Miasma” był po prostu kolejnym post metalowym albumem zachowującym klasyczne w tym gatunku środki wyrazu, o tyle w przypadku drugiego albumu chłopaków mamy do czynienia z czymś zupełnie innym. To nastrojowa muzyka akustyczna, która momentami zahacza o folk, a smaczku całości dodają jeszcze skrzypce. Rosk podczas koncertu skupił się tylko na nowym albumie i sprawiało to wrażenie uczestnictwa w występie z cyklu MTV Unplugged. Ta liryczna muzyka na całe szczęście nie zanikła w dużej, industrialnej przestrzeni klubu B90. Takie klimaty znalazły swoje miejsce, chociaż w mniejszej, bardziej intymnej atmosferze wrażenia na pewno byłyby jeszcze lepsze. Początek grudnia to idealna pora na taką muzykę, a koncert Rosk tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że wielkie emocje wcale nie potrzebują wielkiego hałasu.
Do tej pory żaden album Tides From Nebula jakoś szczególnie mnie do siebie nie przekonał, więc podchodziłem do nich z pewną rezerwą. Muzyka instrumentalna zazwyczaj do łatwych nie należy, a ich post rockowe pasaże na dłuższą metę bardziej mnie nudziły niż wciągały w swój klimat. W przypadku „From Voodoo To Zen” i promującego album koncertu muszę jednak zrewidować swoje poglądy. Zespół zagrał na światowym poziomie, ze świetną produkcją sceniczną (światła majstersztyk!), a nowe numery, w które śmiało wpleciono elektronikę są niesamowite. Takie Tides From Nebula wychodzące poza klasyczne post rockowe ramy to ja rozumiem. To ciekawe, że dopiero ich piąty album mi „zaskoczył”, bo już myślałem, że nigdy nie zrozumiem co w nich ludzie widzą. Zresztą sam gitarzysta zespołu w jednej z przerw między numerami powiedział skromnie, że jest zaskoczony taką ilością ludzi, która przyszła na ich koncert. Okazuje się, że taka instrumentalna nisza potrafi w piątkowy wieczór przyciągnąć całkiem spore grono słuchaczy. I bardzo dobrze, bo Tides From Nebula całkowicie zasłużenie staje się coraz większym zespołem, a ich muzyka staje się coraz lepsza, dojrzalsza i ciekawsza. A co najważniejsze – posiadająca własną tożsamość. W warunkach koncertowych jeszcze tylko to wszystko zyskuje. Zespół występuje jako trio, ale potrafi w tym swoim niewielkim gronie wypełnić doskonale całą im daną przestrzeń.