Therion, Luciferian Light Orchestra, Ego Fall, Imperial Age (Gdańsk, B90, 30-01-2016)

Muszę przyznać, że tak się przyzwyczaiłem do częstych jesiennych, metalowych koncertów w gdańskim klubie B90, że dwumiesięczna absencja po gigu Samael wydawała się wiecznością. Aż do tego dnia, gdy w ten sobotni wieczór miałem mieć przyjemność (lub nieprzyjemność), oglądać szwedzki Therion. Mam wrażenie, że na kolejną rock/metalową ucztę na terenie gdańskiej stoczni przyjdzie nam troszkę poczekać.

Imperial Age / fot. Wojciech Miklaszewski
Imperial Age / fot. Wojciech Miklaszewski

Dopiero garstka osób pojawiła się wewnątrz klubu, gdy na scenę wyszedł pierwszy support. Imperial Age to młodziutki rosyjski zespół pochodzący z Moskwy. Mają na swoim koncie jedną płytę „Turn The Sun Off!”. Dali półgodzinną sztukę i w moim odczuciu wypadli o niebo lepiej niż gwiazda wieczoru. Dwa żeńskie wokale, power metalowe riffy i solówki, klawiszowe orkiestracje i ogólne zgranie i nośność utworów zwróciły uwagę wchodzącej wciąż publiczności. Nie jest to absolutnie moja działka, ale sposób w jaki ci Rosjanie interpretowali stylistykę symfonicznego rock/metalu, zostawia daleko w tyle dużą część wykonawców z tego nurtu. Bardzo dobry początek koncertu i wcale za chwilę nie miało być gorzej.

Ego Fall / fot. Wojciech Miklaszewski
Ego Fall / fot. Wojciech Miklaszewski

Chyba kilka razy upewniałem się skąd pochodzi następny band. Właśnie – chłopaki przyjechali z Mongolii i zagrali muzykę, obok której nikt z zebranych nie przeszedł obojętnie. Pojawili się na deskach klubu jakby znikąd i odkładając na bok konwenanse i wpatrywanie się w jakąś modę, czy styl, robili na scenie wszystko po swojemu. Niby elementy deathcore`a, metalcore`a itd., ale podane w takim dziwnym sosie, że chyba tylko Azjaci tak grają hehe. Było słychać trochę elektroniki, klawisze, no i te folkowe wesołe melodyjki, które brzmiały nietypowo na tle ciężkich gitar. Na uwagę zasługiwał tu wokalista nawiązujący bardzo dobry kontakt z publiką, której najwyraźniej występ skośnookich muzyków przypadł bardzo do gustu. Ego Fall nie pasował może stylistycznie do reszty składów, ale moim zdaniem był to najlepszy koncert tego wieczoru. Tym bardziej, że to, co zagrało następne absolutnie mnie zniechęciło.

Luciferian Light Orchestra / fot. Wojciech Miklaszewski
Luciferian Light Orchestra / fot. Wojciech Miklaszewski

Szczerze powiedziawszy uważam za głupotę wciskanie swojego projektu muzycznego przed Therion, który muzycznie bardzo odstaje stylem. Nie mam bladego pojęcia, po co pan Christofer Johnsson ulokował Luciferian Light Orchestra jak główny support praktycznie przed samym sobą. Chyba tylko dlatego, że mógł. Zespół istnieje dosłownie rok czasu. Nuda, nuda i jeszcze raz nuda… Niby nawiązania do psychodelicznego rocka z lat 70-tych. Mało ciekawych rozwiązań, mało wyobraźni na dobry riff, dłużyzna i fałszująca wokalistka.

Therion / fot. Wojciech Miklaszewski
Therion / fot. Wojciech Miklaszewski

Therion powstał w 1987 roku i ewoluował przez lata z death metalu do symfoniczno-operowego metalu. Przez prawie 30 lat działalności wydali 15 albumów długogrających, z czego ostatni „Les Fleurs Du Mal” pochodzi z roku 2012.

Weszli na scenę przed godziną 22. Tak naprawdę, to miałem wrażenie, że pod scena ruszyło się dopiero przy utworach z „Theli”. Zastanawiam się w jakim kierunku pójdzie dalej Christofer. Przerwał grę na gitarze kosztem samego śpiewu. Muzycy ubrani byli hmmm sam nie wiem jak to opisać – oryginalnie? Kapelusze, gogle, fraki i inne żupany, jedna z wokalistek miała długą suknię, a druga miała na sobie obcisłe wdzianko i była córką pana Johnssona, jeśli dobrze zrozumiałem. Wszystko się niby zgadzało, szczególnie podobały mi się wykonania „Beauty In Black” z „Lepaca Kliffoth”, „Invocation Of Naamah”, „Cults Of The Shadow”, czy bisowe „To Mega Therion”. Te kawałki były najbardziej oczekiwanymi przez zebraną publiczność.

Nie podobało mi się to, że skład zespołu Therion jest niestały. Mam na myśli, że w zależności od koncertu, są dobierani inni muzycy sesyjni. Jest to bardziej projekt, niż regularny band, jakim Therion był na początku swojej kariery. No i patrząc na muzyków miałem wrażenie, że chyba nie robią tego dla przyjemności.

Podsumowując – był to dobrze nagłośniony i naprawdę dobrze brzmiący koncert. Jeśli chodzi natomiast o performance Therion na scenie i zaangażowanie w wykonywanie kolejnych utworów, to obeszło się bez szału i rewelacji, co najwyżej poprawnie. Aczkolwiek lekki dreszcz dało się odczuć przy kawałkach, które powstały w latach 90-tych.