Mieszczący się w gdańskiej Oliwie pub Troll jest znany chyba wszystkim fanom ciężkiego grania w Trójmieście. Niewątpliwą zaletą tego miejsca (oprócz cen piwa i ekstremalnego metalu puszczanego przez personel) jest ogródek, w którym latem odbywają się często darmowe koncerty. Niestety dla debiutantów nie jest to łatwe miejsce do grania. Bynajmniej nie ze względu na publikę, ale na warunki akustyczne. W porównaniu z betonowymi lokalizacjami trójmiejskich knajp gdzie wręcz nie da się dobrze zabrzmieć i wszystko się zlewa, w Trollu kapele brzmią selektywnie. Każde niedociągnięcie, każdy błąd, każdy niuans, wszystko.
Po przybyciu na miejsce okazało się, że zespoły są już rozstawione, czekano tylko na ludzi. Dzień był upalny, więc nic dziwnego, że zamiast o 18 koncert rozpoczął się ok. 20 – przynajmniej było już dla kogo grać. Jako pierwsi swoje dźwięki zaprezentowali panowie z Blind Crows. Powstali ledwie rok temu i niestety słychać brak doświadczenia. Największym plusem ich grania jest to, że chwycili za instrumenty zamiast marnować czas na facebooku i nie próbują swoim sił w tym co akurat modne. Czyli żaden britpop/indie/emo tudzież thrash/death/vegetarian progressive metal. Słychać, że inspirują się polskim rockiem lat 80/90 (z czym się zresztą nie kryją na swoim myspace), ale póki co wychodzi im to na poziomie kultowej w pewnych kręgach gliwickiej grupy Honor. Jakby ktoś nie wiedział – nieczysto i nierówno, z wokalem a’la Michał Wiśniewski, ale chwytliwie na tyle, że można nucić przy goleniu. Przed Blind Crows jeszcze długa droga, ale jeśli będą nad sobą pracować, to za 5 lat może być fajnie.
Lepsze wrażenie pozostawił na mnie drugi zespół występujący tego dnia – Wolne Owce. Albo po prostu piwo zaczęło wpływać na moją percepcję. W każdym bądź razie Owce wydały mi się badziej zgranym zespołem. Panowie zagrali przy okazji sporo nieśmiertelnych kowerów (min. „Highway To Hell”, „Ace of Spades”), przy których noga tupie sama. Gatunkowo pasowali jak najbardziej do Blind Crows – klasyka rocka. W zasadzie to mogę napisać o nich jeszcze tylko tyle, że nadają się jako muzyczna podkładka do picia piwa, ale póki co na nic ponadto. Może kiedyś… ;)
Nawet jeśli zespoły nie rozwaliły mnie niczym na łopatki, to nie uważam, że lepiej byłoby zostać w domu. Ciepły lipcowy wieczór pod parasolem, zimne piwo wśród znajomych i piłujące kapele to świetny sposób na wakacje. Na pewno lepszy niż siedzenie na facebooku i sadzenie marchewek ;)