Gentleman!: Poza smuceniem lubię też pohałasować

Grupa Gentleman! Powróciła po sześciu latach z nowym materiałem zatytułowanym „Idealny dzień na koniec”. Z tej okazji lider grupy Piotr Malach opowiedział nam kilka słów o płycie i o tym jak powstawała, ale nie tylko. Z rozmowy dowiecie się też co się działo przez te lata w szeregach zespołu, jak z dzisiejszej perspektywy ocenia początki działalności, jak muzyk rockowy odnajduje się w „poważnym” zawodzie, poznacie też muzykę jakiej słucha.

Piotr Malach / fot. facebook.com/gentlemanpl

Mikołaj Wesołowski: Poprzednią płytę „Cinco De Mayo” wydaliście w 2014 roku. Co się u was działo przez te sześć lat i dlaczego na nowe nagrania trzeba było tak długo czekać?

Piotr Malach: Przez te sześć lat zagraliśmy sporo koncertów i staraliśmy się stworzyć nowe kawałki. Zależy nam na przebojach, a nie zapychaczach, dlatego długo je dopieszczaliśmy. Ponadto życie rodzinne i zawodowe wciąż odciągało nas od studia. Łudziliśmy się również, że jakaś wielka wytwórnia uprzejmie poprosi nas o kontrakt płytowy :) No i z zespołu odszedł Michał, a ja musiałem wziąć na klatę wszystkie wokale, co zajęło trochę czasu. W końcu uzbieraliśmy parę złotych, ja przekonałem sam siebie, że jakoś dam radę komponować, pisać teksty, grać na gitarze i śpiewać. I tak weszliśmy w rok 2020 :)

W porównaniu do składu, który nagrywał poprzednią płytę, jedyną zmianą osobową jest brak Michała Rostworowskiego, który obecnie udziela się w zespole M3TROPOLiS. Dlaczego rozeszły się wasze drogi?

Michał jest dobrym wokalistą, kompozytorem i tekściarzem. Ja również mam te właściwości :) Taka sytuacja kreuje pewne napięcia, które w zespole nie powinny mieć miejsca. Trzymamy kciuki za Michała i M3TROPOLIS. Są młodzi i przystojni, musi się im udać :) Ja cieszę się, że wciąż gram z Jackiem, Adamem i Łukaszem. Jesteśmy razem 13 lat i wciąż się lubimy. Ich wkład w nasze numery jest kolosalny, bez ich inwencji wszystkie przyniesione przeze mnie na próbę numery byłyby tylko rzewnymi pieśniami o miłości i psach :)

Album „Idealny Dzień Na Koniec” nagraliście z Kubą Mańkowskim w roli realizatora i producenta. Skąd taki wybór? Do tej pory bardziej był kojarzony z ciężej grającymi kapelami.

Kubę znamy od lat, realizował naszą drugą epkę pt „Antyturyści”. Kiedyś zobaczyłem go w TV gdy grał koncert z Sylwią Grzeszczak i pomyślałem, że facet, który kiedyś grał w Pneumie, a teraz wszedł w pop, na pewno dobrze odnajdzie się w muzyce środka, ze wskazaniem jednak na rock alternatywny. Pogadaliśmy, powiedziałem mu czego oczekuję. Chciałem aby płyta brzmiała zawodowo, światowo. Zastrzegłem, że gdybym chciał garażu, to bym se płytę nagrał w garażu :) Zastrzegłem też, że będę koproducentem płyty i że będę się wtrącał. Spędziliśmy razem wiele godzin w studiu dumając nad tym, co jeszcze dorzucić do już nagranych numerów. Kuba ma fajne pomysły świetnie ogarnia cały ten sprzęt, dla nas to czarna magia. Ja zaś poczułem się na tyle dobrze jako producent, że następną płytę chciałbym ogarnąć już sam. Muszę jednak spędzić jakieś 10 lat na nauce obsługi tych wszystkich kosmicznych urządzeń…

Nicolas Fournier, który pracował jako inżynier dźwięku m.in. z Muse, The Killers, Linkin Park i całą masą zespołów z absolutnego topu, zajął się masteringiem materiału. Jak doszło do tej współpracy? Po prostu odezwaliście się do niego i się zgodził?

Wiedziałem od początku, że mastering winien zrobić ktoś z zagranicy. Wierzę polskim fachowcom, ale po prostu zawsze chciałem aby naszej muzyki posłuchało jakieś zachodnie ucho. Wysłałem zapytanie do kilku topowych masteringowców ze Szwecji i USA. Wszyscy odpowiedzieli, jednak stawki niektórych z nich były zabójcze. Najlepszy kontakt złapałem z Nicolasem, facet mocno się zaangażował, dopytywał, dał mi wiele rad odnośnie miksu i oczywiście samego masteringu. Najbardziej przekonał mnie jednak do niego fakt, że pracował z Death Cab For Cutie, kapeli, którą bardzo lubię. Stawka była rozsądna, terminy również. W krótkim czasie dostaliśmy płytę z masteringiem dla CD oraz dla Spotify itd. Ogólnie pełna profeska.

Moim ulubionym utworem na nowej płycie jest „No właśnie nie nam pojęcia”. Skąd pomysł na pójście w takim kierunku? Banjo i post rockowe patenty to jednak nie są typowe dla was klimaty.

Ten numer to w sumie ballada, a ja lubię smutne piosenki :) Kiedyś próbowałem nagrać ten numer z projektem, który chciałem stworzyć z Kubą Krzyśkowem. Niestety nie wyszło, ale Kuba zostawił mi w spadku parę wersów tekstu, dorzuciłem coś od siebie i powstał naprawdę dobry numer. Poza smuceniem lubię też pohałasować, stąd pomysł aby na końcu zrobić post rocka. A na pomysł z solo na banjo wpadłem już w studiu. Zawsze chciałem na nim zagrać, okazało się to łatwiejsze niż myślałem. Poza tym lubię folk i uwielbiam country, mam w planie nagranie paru numerów w tym klimacie.

W twórczości Gentleman! można doszukać się sporej ilości inspiracji zarówno z brytyjskiej jak i amerykańskiej szkoły szeroko pojętego alternatywnego rocka i popu. A dla Ciebie, w takim hipotetycznym death matchu kto wygrywa? Wyspiarze czy Jankesi? Czy może jednak remis i nie ma lepszych ani gorszych?

Ja wychowałem się na The Pixies i The Afghan Whigs, teraz najczęściej zapodaję Band of Horses, Rex Orange County czy countrowe Midland , zatem Ameryka chyba jest górą. Chłopaki natomiast słuchają chyba głównie muzyki wyspiarskiej, The The, The Clash czy Kasabian. Chyba jest remis :) Nie zapominajmy poza tym, że jest sporo fajnej muzy z Niemiec. Polecam Tomte, Theesa Uhlmanna czy Bosse. Słucham tego też sporo.

Cofnijmy się kilkanaście lat wstecz. W 2007 roku zagraliście na Open’er Festival, był to zresztą drugi koncert w waszej karierze. Jak z dzisiejszej perspektywy oceniasz tamten występ i jakie emocje wtedy wam towarzyszyły?

Byliśmy mocno podekscytowani. Kapela istniała 2 miesiące i od razu Opener. Nie wiem jak wypadł technicznie, na scenie było ok. Wiem tylko, że cieszyła mnie plakietka „Artysta” :) Ten koncert nie przyniósł nam jednak żadnych wymiernych korzyści. Chwalimy się nim w CV, ale dziennikarze nie wspominają o tym wykonie w swoich pamiętnikach :)

Po Openerze z większych wydarzeń zaliczyliście jeszcze festiwale w Jarocinie i Węgorzewie. Poza tym bardzo aktywnie koncertowaliście. Mogłoby się wydawać, że już za moment będziecie jeśli nie drugim Myslovitz, to chociaż drugimi Muchami. Czego wam wtedy zabrakło? Odrobiny szczęścia?

To jest temat na oddzielną rozmowę. Zabrakło wielu elementów. Z naszej strony kiepski marketing i być może za mało wysiłku włożonego w załatwianie koncertów; choć zagraliśmy ich ponad 100, to jednak wciąż za mało. Poza tym zdarzały się słowa krytyki odnośnie wokali, z perspektywy czasu uważam, że słuszne. Moim zdaniem mogliśmy wypłynąć gdyby lepiej wyszedł nasz koncert w ś.p. Trójce w Studio im Agnieszki Osieckiej. Z przyczyn tylko częściowo od nas zależnych koncert był średni. Przy okazji w tym miejscu NIE pozdrawiamy Piotra Stelmacha :) Może też i zabrakło szczęścia. Nigdy nie pocieszam się nieszczęściem innych, ale patrząc na kapele startujące w tym samym czasie co my, to chyba żadna nie zrobiła kariery; praktycznie żadna już nie istnieje. Muchy miały wsparcie we wspomnianej Trójce, to im bardzo pomogło. Choć jestem bardzo krytyczny wobec naszej twórczości, z całą pewnością problemem nie była muza: ta była i jest świetna i przebojowa.

Na koniec jeszcze jedno pytanie. Czym jest dla ciebie muzyka i jej granie? Bo chyba dość niecodzienne jest to, ze poważny pan adwokat po godzinach „rzępoli” w zespole rockowym.

Jestem raczej introwertykiem. Teksty i ich odśpiewanie na scenie to chyba jedyna możliwość poznania tkwiących we mnie emocji. No i nie uważam siebie za poważnego adwokata. Fakt, ten zawód wymaga trzymania się pewnych standardów i mam nadzieję, że ja ich dotrzymuję. Nie uważam jednak siebie za „klasycznego” adwokata, mam specyficzne podejście do całej tej otoczki towarzyszącej tej profesji. Znam adwokatów, którzy uważają, że lewitują gdzieś nad zwykłymi śmiertelnikami, podobnie chyba uważają niektórzy lekarze :) Uważam, że ten zawód nie różni się aż tak bardzo od zawodu cieśli czy dentysty. Wierzę jednak w etos pracy adwokata, działanie pro bono, tajemnicę adwokacką itd. Mogę nie mieć Temidy na biurku, ale zrobię wszystko co dozwolone aby pomóc klientowi. Na sali sądowej robię swoją robotę i w większości przypadków wygrywam sprawy, ale kto powiedział, że nie mogę potem zrzucić togi i zagrać numeru o mojej dziewczynie :) ?